Obecność Mateusza Kijowskiego w podczas uroczystości pogrzebowych „Inki” i „Zagończyka” można było odebrać jako prowokację – uważa senator PiS Jan Maria Jackowski. Na nagraniach, które pojawiły się w sieci, widać Mateusza Kijowskiego, który został wyprowadzony przez policję. Lider KOD-u i jego współpracownicy twierdzą, że zostali w trakcie uroczystości napadnięci i poturbowani.
Na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku pochowano w niedzielę Danutę Siedzikównę, ps. Inka i Feliksa Selmanowicza, ps. Zagończyk, bohaterów antykomunistycznej konspiracji, zamordowanych w 1946 r.
Ceremonia pogrzebowa, która miała charakter pogrzebu państwowego, odbyła się wcześniej w Bazylice Mariackiej w Gdańsku. To pod nią pojawili się działacze KOD z flagami. Tam też doszło do nieprzyjemnej wymiany zdań między nimi, a innymi uczestnikami mszy. Policja, żeby nie eskalować napięcia, wyprowadziła działaczy KOD z placu przed bazyliką.
Mateusz Kijowski twierdzi, że na mszy razem z działaczami KOD pojawił się w pokojowych zamiarach. Na pytanie użytkownika Twittera powiedział, że był tam, „żeby uczcić pamięć bohaterów. I pomodlić się z innymi Polakami za Ojczyznę”. Następnie, według słów lidera i działaczy, mieli zostać poturbowani.
Nie wszyscy wierzą w dobrą wolę działaczy KOD. – Nie byłem świadkiem tego wydarzenia, ale nie wiem czy nie miało ono znamion pewnej formy prowokacji – komentował wczorajsze wydarzenia Jan Maria Jackowski, senator PiS. – Szkoda, że tym incydentem stara się przysłaniać to wielkie wydarzenie, jakie miało miejsce wczoraj w Gdańsku – dodał.
W zapewnienia lidera KOD nie wierzy Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny tygodnika „Gazeta Polska”. – Mateusz Kijowski nie przyszedł z żadnymi pokojowymi zamiarami. Dowodem tego jest jego obecność na każdej mszy, która odbywa się w miesięcznicę tragedii Smoleńskiej. Przychodzi z transparentami i za każdym razem próbuje tę mszę zakłócić – komentował deklaracje Mateusza Kijowskiego.