Marek Perepeczko miał słabość do koszykówki i do książek. „Janosika” wspominał po latach z sentymentem, mimo iż przez rolę zbójnika został zaszufladkowany na wiele lat. Przyjaciele wspominają jednocześnie, że był skromnym człowiekiem o dużej kulturze osobistej, który od razu dał się lubić i pięknie śpiewał.
Perepeczko przeszedł do historii kina dzięki znakomitej kreacji herszta zbójników w „Janosiku”. Pięknie zbudowany aktor idealnie się do niej nadawał, a Jerzy Passendorfer po latach wyznał, że rola była pisana właśnie z myślą o wspomnianym aktorze. Młody artysta dał prawdziwy popis w produkcji, którą miliony Polaków pamiętają i kochają do dziś.
Znakomita kreacja w historii o szlachetnym Janosiku przyniosła mu olbrzymią popularność, którą po latach wspominał z dużym sentymentem. Padł jednak przez nią ofiarą „syndromu Klossa”, dla wielu aktorów do dziś niezrozumiałej „choroby” ówczesnej polskiej kultury kinowej, której objawami było niezatrudnianie kojarzących się zbyt mocno aktorów do innych produkcji.

„W młodości byłem chuderlawym chłopakiem”
Marek Perepeczko rozpoczął karierę na wiele lat przed rozpoczęciem zdjęć do „Janosika”. Przyszły aktor urodzony w rodzinie weterana powstania warszawskiego, Floriana Perepeczki, wyróżniał się już w młodości – rósł bardzo szybko i już w liceum miał 190 centymetrów wzrostu, ale jednocześnie był bardzo szczupły i często chorował. To powodowało, że koledzy z klasy żartowali z niego i nieprzyjemnie mu docinali, a on – jako bardzo nieśmiały młodzieniec – zamykał się w sobie i w szkole był samotnikiem.,,W młodości byłem chuderlawym chłopakiem. Od wszystkich dostawałem w kość. Wmawiano mi, że jestem chory na serce. Ojciec zaprowadził mnie do warszawskiego Klubu Wioślarskiego „Wisła”. Tata chciał, żebym nabrał tężyzny fizycznej (…). Godziny spędzone na „Wiśle” pamiętam do dziś. Wtedy zacząłem biegać i okazało się, że choroba serca jakoś minęła. Biegałem dwa razy w tygodniu po kilkanaście kilometrów. Dla 15-latka był to spory wysiłek
– mówił w wywiadzie dla sportowego portalu jwip.pl.
Za radą sąsiada zainteresował się również mało popularną wówczas jeszcze w Polsce koszykówką. Andrzej Pstrokoński, znany kibicom sportowym koszykarz, wciągnął mnie do drużyny juniorów Legii. Miałem 16 lat. Musiałem być niezły, awansowałem niebawem do kadry juniorów Warszawy, a potem od trenera Witolda Zagórskiego otrzymałem nominację na reprezentanta kraju w kategorii juniorów (…) Tę miłą przygodę „popsuł” zdany egzamin do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Rozstałem się z koszykówką. Zacząłem inną przygodę – opowiadał we wspomnianej rozmowie.
„Takim Marek Perepeczko został do końca”
Zajął się wówczas również podnoszeniem ciężarów i raczkującą dopiero w Polsce kulturystyką.
Spotkaliśmy się na sali treningowej w 1964 roku. Marek Perepeczko, Marian Rossa i ja przez ponad dwa lata intensywnie trenowaliśmy, eksperymentując z rozmaitymi ćwiczeniami kulturystycznymi. Marek był niezwykle serdeczny i skromny, takim został do końca – opowiadał po latach Jan Włodarek, jego przyjaciel z warszawskiej „Syrenki” (cyt. za: „Jan Włodarek i przyjaciele”).
Ćwiczył bardzo intensywnie, zazwyczaj dwa razy w tygodniu i do dwóch godzin jednorazowo. Przychodził w różnych porach dnia, w zależności od zajęć na uczelni. „Syrenka” to nie był klub milicyjny, działaliśmy pod egidą TKKF, tak jak obecnie. Ówczesne wyposażenie naszej siłowni było typowe raczej dla sekcji podnoszenia ciężarów, która poprzednio tu działała. A więc sztangi, hantle, ławeczki, sprężyny. Żadnych maszyn, bez których obecnie nie można sobie wyobrazić porządnej siłowni. Ulubionym ćwiczeniem Marka było wyciskanie sztangi leżąc, w wąskim uchwycie. Jego rekord życiowy wynosił w tej konkurencji 140 kg. Wykonywał też typowe boje ciężarowe, jak wyciskanie 100 kg sztangi w pozycji stojącej lub zarzucanie sztangi z pomostu na klatkę piersiową – wspominał trener z „Syrenki”.
Miłość i początki kariery aktorskiej
To oczywiście dzięki ćwiczeniom osiągnął imponujący wygląd – mierząc 190 centymetrów wzrostu, miał 122 centymetry obwodu w klatce piersiowej i 43 centymetry w bicepsie. Mógł więc z powodzeniem występować na scenie kulturystycznej, ale namawiany do udziału w rywalizacji zawsze zdecydowanie odmawiał.
Mimo sportowych sukcesów Marek Perepeczko nigdy na poważnie nie rozważał kariery zawodniczej. Marzył od dzieciństwa, aby zostać aktorem lub architektem. Zdecydował się więc w 1961 roku zdawać do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Tam poznał Agnieszkę Fitkau, która również próbowała dostać się na ową uczelnię.
Marek spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Wyróżniał się wzrostem, ja też byłam dość wysoka. Kilkudniowa sesja egzaminacyjna zbliżyła nas do siebie. Gdy znalazłam swoje nazwisko na liście odrzuconych, byłam tak załamana, że zadzwoniłam do Marka. Niemal płakałam w słuchawkę. A on tylko powiedział: „Wiesz co, opowiesz mi o tym osobiście” - i zaprosił mnie do kawiarni. I tak się zaczęła nasza wielka miłość – wspominała w jednym z wywiadów Agnieszka Fitkau-Perepeczko.

„Ty, ile masz w baniaku?”
Kolegom z roku imponowała postura Perepeczki, o czym wspominał Marek Mokrowiecki. Ostatnią eliminacją był sprawdzian gimnastyczny. Rozbieramy się do majtek, obok efeby, smukli chłopcy i Perep – kulturysta. Pierwsza nasza rozmowa: „Ty, ile masz w baniaku? – opowiadał aktor w rozmowie z „Tygodnikiem Płockim”.
Dobrze wspominał przyjaciela również Stefan Friedmann, jego kolega z roku i z wielu filmów. Mówiąc przy okazji, Marka i Stefana połączyła jedna rzecz. Aktorzy zostali wyrzuceni ze szkoły na pierwszym roku studiów.
Pierwszy nich nie uczęszczał na obowiązkowe lekcje tańca, a drugi – znany dziś przede wszystkim z ról komediowych – zbyt mocno rozrabiał i wygłupiał się podczas wykładów. Później zostali jednak przyjęci z powrotem dzięki wstawiennictwu niektórych profesorów, którzy od początku dostrzegali ich potencjał.
Przed „Janosikiem”
Kiedy Perepeczko znalazł się w obsadzie „Janosika”, był już doświadczonym aktorem ze znakomitymi występami w serialu historycznym „Gniewko, syn rybaka” oraz w „Panu Wołodyjowskim”, w którym pojawił się obok Tadeusza Łomnickiego jako Adam Nowowiejski, „olbrzymi husarz” z powieści Henryka Sienkiewicza.
Ponadto związany był z warszawskimi teatrami: Klasycznym (1965-1970) i Komedią (1970-1972), a wcześniej zagrał również niewielką rolę w „Popiołach” Andrzeja Wajdy oraz w dramacie wojennym Janusza Morgensterna „Potem nastąpi cisza” i u Aleksandra Ścibora-Rylskiego w „Wilczych echach”.
Ta ostatnia produkcja, jedna z pierwszych kolorowych w historii polskiego kina, w której pojawił się jako Aldek Piwko, przyniosła mu rozpoznawalność na ekranie i niemałą popularność.

Jak Marek Perepeczko dostał angaż do „Janosika”?
Reżyser Jerzy Passendorfer podkreślał w 1974 roku, że odtwórcy postaci tytułowej nie szukał długo. – Od razu widziałem w niej Marka Perepeczkę, którego doświadczenie aktorskie, a zwłaszcza warunki zewnętrzne predestynują do tego typu ról. Myślę, że ciągle naturalnych możliwości tego zdolnego aktora (…). O ile cały film zrealizowaliśmy w konwencji komediowej, o tyle samego Janosika potraktowaliśmy poważniej. Po to, żeby podkreślić, iż był on bohaterem myślącym, świadomym, a nie awanturnikiem, i po to, by złożyć hołd pięknej legendzie – mówił w rozmowie z „Filmowym Serwisem Prasowym”.
Pierwszy raz zaimponował reżyserowi najprawdopodobniej rolą w „Panu Wołodyjowskim” Jerzego Hoffmana. Trudno się w nim nie zachwycić Markiem Perepeczko. Aktor znakomicie jeździł konno (chociaż nauczył się tego na potrzeby roli, gdyż nigdy wcześniej nie dosiadał wierzchowca) i jedną ręką umiał podnieść przeciwnika na wysokość końskiego karku. Trudno również oderwać od niego wzrok – w roli Nowowiejskiego Perepeczko wyglądał jak prawdziwy szlachcic i wojownik. Imponował również umiejętnością wysławiania się, a na dodatek później kapitalnie zagrał jeszcze rycerza Gniewka w „Gniewko, syn rybaka”.
Przyjął rolę Janosika ze względu na bohatera, który mu się spodobał.
,,Był postacią tragiczną Młodość spędził w seminarium duchownym, był wykształcony, znakomicie opanował sztukę fechtunku białą bronią. Legenda głosi, że rozdawał biednym zrabowane dobra i chyba było w tym coś z prawdy, gdyż bez poparcia ze strony słowackiego ludu nie mógłby przez dwa lata opierać się regularnym wojskom. A zginął dokładnie tak, jak pokazano na filmie: powieszony za siódme żebro

Na planie i poza planem „Janosika”
Ekipa na zdjęcia wyjechała na bardzo długi okres i kwaterowała przede wszystkim w Zakopanem, w którym dzikie imprezy urządzali najlepsi przyjaciele – Bogusz Bilewski i Witold Pyrkosz. Marek Perepeczko jedynie z rzadka brał w nich udział, bo stronił od alkoholu i wolał spędzać czas w samotności. Na przykład z książką na polanie lub na długich spacerach po pięknych Tatrach. Koledzy z planu rozumieli to i nie mieli żalu – wiedzieli, że ich lubi, ponieważ był bardzo przyjazną osobą, a jednocześnie zdawali sobie sprawę z jego wrażliwości i introwertyczności. Po latach współpracownicy wspominali, że z charakteru był podobny do bohatera produkcji – szlachetny i uroczy.
I równocześnie bardzo sprawny – Janosik przecież w każdym odcinku ryzykował i unikał pułapek, które zastawiali na niego wrogowie. Marek Perepeczko wykonywał wiele akrobacji samodzielnie, bez pomocy kaskaderów i na planie przeżył kilka bardzo niebezpiecznych sytuacji, które mogły źle się skończyć. Raz Bogusz Bilewski prawie wybił mu oko, kiedy zbyt zamaszyście machnął ciupagą. Broń minęła twarz aktora o milimetry. Innym razem koń poślizgnął się na kamieniach i przygniótł aktora. Na szczęście skończyło się jedynie na siniakach.