tvp.pl

To on był prawdziwym Dowgirdem. Historia jak z filmów o Bondzie

Ryszard Pietruski i Leonard Pietraszak (fot. TVP)
podpis źródła zdjęcia

„Czarne chmury” w reżyserii Andrzeja Konica to pierwszy w historii TVP serial z rodzaju płaszcza i szpady. Nadawana w niedzielne wieczory produkcja pełna była trzymających w napięciu intryg, zdrad, tajemnic oraz widowiskowych pościgów. Mało kto jednak wie, że równie pasjonująca była prawdziwa historia, na której oparto serial.

Tajemnica scenariusza, o której pisaliśmy już wcześniej, nie jest jedyną zaskakującą rzeczą związaną z „Czarnymi chmurami”, które w latach 1973–1974 pobiły rekordy popularności w historii kina i telewizji (produkcję oglądało 76 procent widzów, którzy w czasie antenowym serialu mieli włączony odbiornik). 

Również sama historia, na której oparto serial, jest pasjonująca i przypomina dzisiejsze kino sensacyjne w iście bondowskim stylu.

Kim był historyczny pierwowzór Dowgirda?

Nie jest pewne do dziś, kto napisał scenariusz „Czarnych chmur”. Jednak jednej rzeczy, niezależnie od tego, czy wierzymy – jak reżyser Andrzej Konic – że jego autorem jest zdrajca Ludwik Kalkstein, czy skłaniamy się ku wersji oficjalnej, nie można zakwestionować. Pierwowzorem pułkownika Krzysztofa Dowgirda (w jego roli rewelacyjny Leonard Pietraszak) był Krystian Ludwik Kalkstein, pruski hrabia i buntownik.
Rzeczony arystokrata przyszedł na świat w 1630 roku w rodzinie generała Albrechta Kalksteina, który był właścicielem olbrzymich majątków ziemskich w okolicach Pruskiej Iławki, Pasłęki i Prabutów. Ród należał do starej, pruskiej szlachty, opowiadającej się wówczas w większości za łącznością Prus Książęcych z Polską i Litwą. To stawiało dawną arystokrację w opozycji do dynastii Hohenzollernów, którzy usiłowali zerwać wasalny stosunek z Rzeczpospolitą Obojga Narodów (RON).
Kadr z serialu (fot. TVP)
Kadr z serialu (fot. TVP)
Młody Kalkstein nie przepadał za swoim surowym w obyciu ojcem, ale popierał jego poglądy polityczne i przejął po nim jego polityczne dziedzictwo. Należał również, podobnie jak Albrecht, do ludzi lubujących się w żołnierce i dosłużył się stopnia pułkownika w wojsku polskim. To nie pomyłka. Właśnie do armii RON bowiem pruska arystokracja wysyłała swoje dzieci.

Następnie został mianowany przez Michała Korybuta Wiśniowieckiego starostą oleckim i rozwijał swoją karierę w Polsce. Później wrócił jednak do wojska i razem ze swoimi podkomendnymi służył pod dowództwem Pawła Sapiehy m.in. w wojnie ze Szwedami. Inaczej niż Fryderyk Wilhelm, jego rzeczywisty książę, walczył od początku do końca po stronie Polski.

Fałszywe oskarżenia i więzienie

Trudno więc dziwić się, że kiedy w 1666 roku po wielu latach spędzonych w Polsce powrócił do domu, elektor nie darzył arystokraty ani sympatią, ani zaufaniem. Każdy ruch szlachcica był uważnie obserwowany przez informatorów Fryderyka. 

Nawykły do możliwości mówienia otwarcie o swoich opiniach i do wolności słowa, z której RON słynęła na całą Europę, Kalkstein popełnił kilka błędów i powiedział za dużo. To spowodowało, że jego rodzina – mająca zakusy na przejęcie dóbr po zmarłym w 1667 roku Albrechcie – oskarżyła arystokratę o obrazę majestatu i zdradę stanu. Fałszywy donos wystarczył księciu Prus, aby skazać przeciwnika na dożywotnie więzienie za rzekomą próbę wywołania rewolucji i przejęcia władzy z pomocą wojsk Polski i Litwy.
Kadr z serialu (fot. TVP)
Kadr z serialu (fot. TVP)
Proces okazał się kompletną kompromitacją dla Fryderyka. Na dworach Europy powszechnie kwestionowano wyrok oraz dowody i zeznania. Za Kalksteinem wstawili się również Radziwiłłowie. Elektor ustąpił i wypuścił skazańca z aresztu, ale wymierzył szlachcicowi w zamian drakońską karę pieniężną – oskarżony miał zapłacić olbrzymią sumę zadośćuczynienia w wysokości 5 tysięcy talarów.
Nie można dziwić się, że Kalkstein, bez zapłacenia niesłusznej sankcji, uciekł z Prus do Polski. Został w niej przyjęty jak męczennik walczący za wolność szlachecką i zaczął prowadzić działalność jawnie wrogą elektorowi. Na potrzeby swojej sprawy pozyskał i odnowił wiele przyjaźni, a polską szlachtę namawiał do wystąpienia przeciw Fryderykowi i jego despotycznej władzy.

Apelował nawet do samego króla, aby ten nie pozwolił Wilhelmowi na rozwijanie suwerenności Prus Książęcych i nawoływał do rozpoczęcia operacji zbrojnej i obalenia swojego byłego władcy. Zaniepokojony Hohenzollern zażądał wydania „przestępcy”, ale odmówiono mu. To spowodowało, że zorganizował porwanie przy pomocy Euzebiusza von Brandta, swojego przedstawiciela w Warszawie.

Elektor „bez spodni”

Historia uprowadzenia Kalksteina przypomina dzisiejsze kino sensacyjne w stylu filmów o Jamesie Bondzie. Wszystko zaczyna się w momencie, kiedy von Brandt przyłączył się do Kalksteina, aby zdobyć jego zaufanie. Miesiącami udawał jego przyjaciela i sprzymierzeńca.
Na zdjęciu Edmund Fetting (fot. TVP)
Na zdjęciu Edmund Fetting (fot. TVP)
Kalkstein raz powiedział nawet, że „gdyby był królem polskim, przykroiłby sąsiadowi elektorskiemu potężnie spodni, a nie radziłby mu iść bez nich do łóżka”. Innym razem wyjaśniał, że nie zapłacił kary, bo nie byłby w stanie jej zapłacić, „choćby nawet sobie i swym małym dzieciom chleb chciał z gęby wyciągnąć”.
Porwanie przyśpieszył jednak innymi słowami, które osobiście usłyszał von Brandt. Na jednym ze spotkań omawiał już, jak zostaną rozdzielone Prusy.
,,

Dzielą już bowiem w swych dyskursach księstwo pruskie na województwa, starostwa i biskupstwa między siebie. Cóż innego, jak sprzedawać skórę niedźwiedzia, nim go się schwyciło!


– pisał w potajemnym liście do swojego władcy.

Porwanie rodem z filmów o Jamesie Bondzie

Elektor był przerażony i przekazał natychmiastowy rozkaz, aby „tajemnie za łeb schwycić pułkownika za pomocą przekupionych Polaków i żywego lub umarłego przewieźć przez granicę do Prus”. Tak opisywał później sprawę hetman i przyszły król Polski, Jan III Sobieski:
,,

Kalkstein rozgniewał się na Kurfirsta [elektora – przyp. red] i skarżył się na niego na sejmie, z której okazyi wziął go Król Jeść w swą protekcją i uczynił był go już Oberster-lejtnantem Bakunowym. W tem, po sejmie, pierwszych jakoś dni grudnia, przysłał Kurfirst kilkanaście rajtarów i wzięli go w nocy z Warszawy, włożyli w skarbny wóz i pojechali tak, że ich żaden nie gonił. Rezydent potem w kilka dni kurfirsztowski Brandt pojechał z Warszawy za nim, który był tego przyczyną i temu nikt nic nie mówił lubo się to taka rzecz stała, jakich niewiele i za nas i przed nami było na świecie!


Listy Jana Sobieskiego, wydał A. Helcel, 1860
Tłumacząc słowa, które napisał Sobieski i uzupełniając jego wypowiedź, historia, która rozegrała się 28 listopada 1670 roku wyglądała niczym akcja z filmów o Bondzie. Von Brandt zorganizował spotkanie z Kalksteinem w domu Szkota Andrzeja Thamsona, który od lat niezauważenie działał jako pruski szpieg w Warszawie. Podczas rozmowy Kalkstein pochwalił się, że za kilka dni przenosi się do mieszkania, które przyznał mu biskup poznański o nazwisku Wierzbowski.
Leonard Pietraszak i Mariusz Dmochowski (fot. TVP)
Leonard Pietraszak i Mariusz Dmochowski (fot. TVP)

Moment uprowadzenia i szalona ucieczka

Rzecz w tym, że pierwotnie uprowadzenie zaplanowano właśnie w momencie przenosin. W dodatku von Brandt zorientował się, że porwanie z domu biskupa będzie niemożliwe. Reakcja pruskiego dyplomaty była natychmiastowa – zawołał on swoich ludzi i zorganizował przyjęcie, które dziś nazwalibyśmy „parapetówką”. Podczas imprezy służba Kalksteina i on sam wypili znaczne ilości alkoholu i zasnęli.
To wtedy, późną nocą, do budynku wpadli przebrani rajtarzy z Prus, którymi dowodził porucznik Hugo de Montgommery, były oficer w służbie polskiej i carskiej. Żołnierze kilka dni wcześniej przyjechali do Warszawy i zostali ukryci przez von Brandta w pobliskiej winiarni.
Kalkstein został zakneblowany i związany w perską, końską derkę, a następnie rzucony na podstawiony wcześniej wóz wymoszczony słomą. Tym został dowieziony na Żerań i wsadzony na konia, który pod eskortą przebierańców pędził galopem przez miasto i tereny podmiejskie. Prędkość musiała być szalona, bo po drodze żołnierzom i porwanemu kilkukrotnie padały z wyczerpania konie. Musiano je potajemnie kupować od mieszkańców miast i wsi, które mijano po drodze.

Taki był prawdziwy koniec pierwowzoru Dowgirda

Po dwóch dniach szaleńczej jazdy porywacze z porwanym zameldowali się na pruskich ziemiach, a później w zamku Fryderyka Wilhelma. Polacy protestowali i wysunęli żądanie, aby elektor osądził von Brandta, który niemal natychmiast po uprowadzeniu uciekł w przebraniu do Brandenburgii. Ten, dbając o swoje dobre imię, zrobił to i zorganizował kuriozalny proces, w którym skazał wykonawcę własnego rozkazu na wygnanie z Prus. Elektor równocześnie przymusił Kalksteina, aby napisał kłamliwe listy, w których porwany informował Polaków, że Montgommery i niejaki Baumgardt mieli z nim zatargi z czasów służby w armii i stąd zorganizowali porwanie. 

Niestety ani król Michał Korybut Wiśniowiecki, ani polska szlachta nie były w stanie wymusić na Fryderyku Wilhelmie łaski dla skazańca, ponieważ RON miała wówczas poważne kłopoty i nie mogła pozwolić sobie na otwarty konflikt z wasalem. Monarcha niedawno przeżył właśnie próbę detronizacji ze strony opozycji, a kraj znajdował się w stanie wojny z Turcją, która napadła na Kamieniec Podolski.

Kalkstein został więc pozostawiony samemu sobie na pastę księcia, z którym szczerze się nienawidzili. Elektor rzekomo kilkukrotnie miał nawet być obecny przy torturach, którym przez dwa lata poddawany był więzień. Pod ich wpływem Kalkstein przyznał się do wszystkich zarzutów, ale nikogo ze swoich sojuszników z podziemnej opozycji pruskiej nie wydał. Egzekucję przez ścięcie przeprowadzono 8 listopada 1672 roku. Łatwo więc zauważyć, że historia wcale nie zakończyła się szczęśliwie jak w „Czarnych chmurach”. 

Negatywny bohater opowieści, Euzebiusz von Brandt, po latach wrócił do Polski i uczestniczył ceremonii i przyjęciach zorganizowanych z okazji koronacji Jana III Sobieskiego. Król uznał to za wielki nietakt ze strony Fryderyka Wilhelma, ale nie oponował. W 1678 roku von Brandt wrócił do Prus i został osobistym doradcą księcia, a później również jego syna, który w 1701 roku koronował się na pierwszego króla w Prusach. Zmarł w 1708 roku już pod panowaniem Fryderyka I Hohenzollerna, dziadka Fryderyka II Wielkiego, który razem z innymi zaborcami w 1772 roku doprowadził do I rozbioru Polski.

Rafał Sroczyński
Więcej na ten temat