Wybitny aktor Michael Caine, który w tym roku skończył 90 lat, poinformował 15 października, że występ w „The Great Escaper” będzie ostatnim w jego karierze. Artysta zagrał wiele wspaniałych ról, dzięki czemu jest laureatem licznych nagród kulturalnych, a od królowej Elżbiety II otrzymał tytuł szlachecki. Nie wszyscy wiedzą, że droga do sławy, jaką przeszedł, jest równie ciekawa i barwna jak jego filmografia.
Michael Caine, po prawie 70 latach występów na dużym ekranie i w teatrze, zapowiedział odejście na zasłużoną emeryturę. Filmem kończącym karierę wybitnego aktora będzie produkcja „The Great Escaper”. Opowiada ona prawdziwą historię weterana II wojny światowej, który w 2014 r. uciekł z domu opieki, aby wziąć udział w obchodach zorganizowanych z okazji 70. rocznicy lądowania w Normandii.
,,Mam film, w którym zagrałem główną rolę. Ma fantastyczne recenzje… Co musiałbym zrobić, żeby to przebić? (…) Jedyne role, na jakie mogę teraz liczyć, to 90-latków. Może 85-latków. Nie będą to już główne role. Dziewięćdziesięciolatkowie nie mogą być gwiazdami kina; to zadanie młodych i atrakcyjnych chłopców oraz dziewcząt. Pomyślałem więc, że zostawię to tak, jak jest
– podkreślił w rozmowie z BBC Today.
Aktor wyjawił również, dlaczego w ostatnich latach rzadko mogliśmy oglądać go na ekranie. „Mam problem z kręgosłupem, co wpływa na moje nogi i nie chodzę zbyt dobrze. Napisałem też książkę, kilka książek, które zostały wydane i odniosły sukces. Teraz nie jestem więc aktorem, tylko pisarzem. Co jest cudowne, bo jako aktor musisz wstawać o szóstej rano i iść do studia na zdjęcia. Będąc pisarzem, możesz zacząć pracę bez wychodzenia z łóżka” – żartował we wspomnianym wywiadzie artysta.
Michael Caine o rodzicach. „Miałem cudowną matkę i wspaniałego ojca”
Gwiazdor z Wielkiej Brytanii z pewnością wie, o czym mówi, kiedy opowiada o pracy na planie. Maurice Joseph Micklewhite Jr., jak naprawdę się nazywa, spędził przed kamerą niemal całe zawodowe życie, chociaż początkowo nic nie zapowiadało, że wybierze karierę aktora. Na świat przyszedł bowiem 14 marca 1933 r. w Londynie w biednej rodzinie Ellen Frances Marie i Maurice’a Josepha Micklewhite’a Sr. Mężczyzna był tragarzem na targu rybnym, a jego żona pracowała jako sprzątaczka i kucharka.
Przyszły aktor miał zaledwie kilka lat, kiedy jego ojca zmobilizowano do wojska w związku z II wojną światową, a on razem z matką i rodzeństwem został ewakuowany na północ Wielkiej Brytanii. „Byliśmy szczęśliwą rodziną, a to jest najważniejsze. Pieniędzy wystarczyło nam na bycie szczęśliwym i na wyżywienie. Miałem cudowną matkę i wspaniałego ojca, ale rzecz w tym, że od szóstego do dwunastego roku życia nie widziałam mojego taty, ponieważ był w wojsku i brał udział w drugiej wojnie światowej. Dorastałem więc z mamą i bratem Stanleyem. Moja mama była cudowną kobietą. Jednym zdaniem zrobiła z nas mężczyzn. (…) Mój ojciec odszedł, przyjechała ciężarówka wojskowa i zabrała go. Wsiadł do ciężarówki, pomachał na pożegnanie i pojechał za róg – miałem sześć lat, a mój brat Stanley trzy. Wtedy moja mama spojrzała na nas i powiedziała: »No cóż, waszego taty nie ma. Teraz wy dwaj musicie się mną opiekować. Jednym zdaniem zrobiła z nas małych mężczyzn, co do dziś pozostaje we mnie. Opiekuję się wszystkimi. To niesamowite. To jedno zdanie, a miałem sześć lat«” – wspominał Caine w rozmowie z „Academy of Achivement”.

Zamieszkali w miasteczku North Runcton w hrabstwie Norfolk, w którym Caine zadebiutował jako aktor w przedstawieniu jednej z wiejskich szkół. Jak wspominał w swojej autobiografii „The Elephant to Hollywood” (wyd. 2010 r.), polubił się z koniem o imieniu Lottie.
,,Z jego biografii i autobiografii jasno wynika, że pobyt tutaj był doświadczeniem kształtującym. Opowiada o wolności i przestrzeni, czystym powietrzu, świeżej, lokalnej żywności. Mówi też o kłopotach w wiosce. Szczególny wpływ wywarli na niego niektórzy miejscowi ludzie, zwłaszcza panna Linton, nauczycielka ze szkoły. Wciąż wspomina ją z wielkim uczuciem i widać, że wykazywała żywe i życzliwe zainteresowanie swoimi podopiecznymi zarówno w szkole, jak i poza nią. Michael Caine opisuje, jak uczyła go matematyki podczas gry w pokera

,,Zostałem nazwany na cześć mojego ojca i zostałem pasowany na rycerza w jego imieniu. Kocham mojego tatę. Zachowałem swoje prawdziwe imię i nazwisko – jestem osobą bardzo prywatną i rodzinną
– mówił po otrzymaniu tytułu szlacheckiego w 2000 r. Te słowa wypowiedział ponad 43 lata po śmierci Maurice’a Josepha Micklewhite’a Sr., który zmarł przedwcześnie na raka w 1956 r. w wieku 57 lat.
Ojciec aktora przez ostatnich 13 lat życia ciężko chorował, ponieważ wojna zrujnowała jego zdrowie. Po powrocie z niej dostał mieszkanie w południowym Londynie. „Prefabrykaty, jak je nazywano, miały być tymczasowymi domami na czas odbudowy Londynu, ale ostatecznie mieszkaliśmy tam przez osiemnaście lat – i dla nas, po życiu w poprzednim, ciasnym mieszkaniu z toaletą na zewnątrz, to był luksus” – opowiadał Michael.
„Najstraszniejsza próba, jaką możesz sobie wyobrazić”
Mało kto wie, że aktor również walczył na wojnie, albowiem bardzo niechętnie o tym opowiada. W 1952 r. przyszły gwiazdor otrzymał powołanie do wojska.,,Gdy miałem 19 lat, wysłali mnie do Korei, co nie było zbyt miłym pomysłem na moje 19. urodziny (…) Wojna koreańska była jak pierwsza wojna światowa, wszyscy żyliśmy w okopach i walczyliśmy ze sobą w ciemności; bałem się, tak jak wszyscy inni. Wtedy widziałem te rzeczy – śmierć, śmierć bliskich przyjaciół i to, jak odnosili rany

Artysta przyznał, że koszmary związane z walką nadal mu się śnią. Jeden z momentów szczególnie go prześladuje. Był wówczas na nocnym patrolu z dwoma innymi żołnierzami; przedzierali się, przykryci błotem i wysmarowani środkiem na komary, w kierunku doliny, o którą walczyli od tygodni. Mieli zebrać informacje. Wracając, poczuli zapach czosnku. „Chińczycy jedli go jak gumę do żucia. Zrozumieliśmy, że jesteśmy śledzeni. (…) W samą porę rzuciliśmy się na ziemię, gdy z wysokiej trawy wyłonił się oddział chińskich żołnierzy i zaczęli nas szukać. Leżałem tam, całkowicie przerażony, z palcem naciskającym spust pistoletu, a wróg krążył tak blisko, że słyszeliśmy ich rozmowy. Byłem świadomy rosnącej wściekłości – umrę, zanim w ogóle będę miał szansę żyć, zanim będę miał szansę zrobić to wszystko, co chciałem zrobić, zanim będę miał szansę zrealizować choć jedno ze swoich marzeń. Zdecydowałem, że nie mam już nic do stracenia; jeżeli mam umrzeć, zabiorę ze sobą dużo Chińczyków. Nie byłem sam: naszą trójkę ogarnęło nowe poczucie celu. »Nie uciekniemy na naszą własną linię – powiedział Bobby Mills – zaszarżujemy na wroga, wszystkie karabiny będą płonąć i weźmiemy ich z zaskoczenia«. (…) Potem wstaliśmy i rzuciliśmy się w noc. Chińczycy zaczęli strzelać we wszystkich kierunkach, ale nie mieli pojęcia, gdzie jesteśmy, więc po prostu biegliśmy w kierunku linii wroga, dopóki nie uznaliśmy, że można bezpiecznie zmienić kierunek i wrócić do siebie. Jakimś cudem wróciliśmy w jednym kawałku” – pisał w swojej autobiografii.
,,To zostało ze mną, chociaż miałem wtedy dziewiętnaście lat. To ukształtowało mój charakter na całe życie. Przez resztę mojego życia przeżywałem każdą cholerną chwilę, od chwili, gdy się budzę, aż do chwili, gdy kładę się spać
,,Zawsze zaczynają ją mężczyźni, którzy są za starzy, aby na nią iść; to jest początek. A potem wysyłają młodych chłopaków, którzy są zbyt głupi, aby wiedzieć, w co się pakują, tak jak ja. Następie lądujesz w Korei wraz z amerykańską piechotą morską, co nie jest fajnym pomysłem. (…) To najstraszniejsza próba, jaką możesz sobie wyobrazić, bo musisz robić rzeczy, o których nigdy byś nie pomyślał

„Byłem brzydkim, chudym draniem”
Z Korei wrócił ciężko chory w 1953 r., ponieważ w dżungli został pogryziony przez komary zakażone malarią. To odbiło się na jego kondycji fizycznej i wyglądzie – znacznie stracił na wadze, pobladł i podupadł poważnie na zdrowiu, również psychicznym. To wtedy zdecydował się wrócić do marzenia sprzed lat, które odkrył w sobie w wieku 14 lat, kiedy zapisał się do klubu młodzieżowego.
„Mieli tam różne rzeczy – koszykówkę, amatorskie stowarzyszenie teatralne, stolarkę, zajęcia plastyczne, wszystko. Przyłapałem się na tym, że grałem z tymi wszystkimi chłopakami w koszykówkę i każdego wieczoru schodząc z sali gimnastycznej, zaglądałem przez drzwi z oknami, za którymi odbywały się amatorskie zajęcia teatralne. Za każdym razem, gdy tam schodziłem, myślałem sobie: Są tam wszystkie najładniejsze dziewczyny w klubie, a ja jestem na górze z mnóstwem chłopaków? (śmiech). To był moment, w którym zdecydowałem się zapisać do klasy teatralnej” – powiedział dla „The Talks”.

,,Myślałem, że trzeba być bardzo przystojnym i tak dalej, całować dziewczyny i w ogóle, a ja nie byłem taki, kiedy byłem młody. Byłem brzydkim, chudym draniem
Na początku zatrudnił się jako asystent kierownika scenicznego w Horsham, który miałby jednocześnie epizodycznie występować na scenie. Ogłoszenie, informujące o możliwości podjęcia takiej pracy, znalazł w jednym z tygodników. Tak właśnie zaczął swoją karierę teatralną – jego pierwszą rolą była postać pijaka w „Wichrowych Wzgórzach” z 1953 r. W międzyczasie poznał swoją przyszłą żonę, Patricię Haines. Niecały rok później wyjechał do Londynu, ale zanim się to stało, musiał zmienić pseudonim sceniczny (występował wówczas jako Michael White), bo okazało się że w stolicy Anglii jest już aktor podpisujący się tak jak on.
Traf chciał, że dowiedział się o tym podczas rozmowy w budce telefonicznej. Aktor rozejrzał się i zobaczył, że w kinach wyświetlany jest „The Caine Mutiny” (polski tytuł „Bunt na okręcie”) z Humphreyem Bogartem. Tak właśnie stał się Michaelem Caine’em. Już pod tym pseudonimem zapoznał się w Londynie z Peterem O’Toolem dzięki Terrence’owi Stampowi, z którym razem wynajmował mieszkanie. Przyszli wielcy gwiazdorzy zaprzyjaźnili się wówczas. Znajomość Caine’a ze Stampem nie przetrwała próby czasu, odwrotnie niż z O’Toolem, z którym kontakt utrzymywał do końca jego życia.

Na dużym ekranie Michael zadebiutował w małej roli, która była dla niego osobistym powrotem do przeszłości. W „Hell in Korea” wcielił się bowiem w szeregowego Lockyera, służącego w plutonie porucznika Butlera (w jego roli George Baker) podczas wojny koreańskiej.
,,Byłem okropny! Mój głos był okropny... Moje rzęsy są blond, podobnie jak brwi, co daje w zbliżeniu efekt czegoś mówiącego, co nie ma twarzy, i nie wygląda dużo lepiej w średnich ujęciach. Na szczęście pokazano mnie jedynie z rzadka, ponieważ montażysta zdecydował, że podłoga w montażowni jest idealnym miejscem dla mojej pierwszej próby zdobycia międzynarodowej sławy
„Jest jednym z najinteligentniejszych artystów, jakich znam”
Na pierwsze uznanie musiał poczekać aż do nakręconej w 1964 r. produkcji „Zulu”. Tam pojawił się w roli zblazowanego brytyjskiego arystokraty i po raz pierwszy pokazał światu swój wielki talent. Wieść o jego umiejętnościach dotarła do Stanów Zjednoczonych. Zaproponowano mu rolę szpiega Harry’ego Palmera w filmie „Teczka Ipcress”. Był nim jeszcze czterokrotnie. W międzyczasie wystąpił w komediodramacie „Alfie”, który przyniósł mu pierwszą nominację do Oscara i nominację do Złotego Globu.
W Ameryce poznał Johna Wayne’a, który stał się jego wieloletnim przyjacielem, oraz zaznajomił się ze słynnym menedżerem gwiazd – Irvingiem Lazarem. Następnie przyszły kolejne wielkie występy, a Michael Caine zyskał status światowej gwiazdy. Nadto reżyserowie lubili z nim pracować.
,,Michael jest jednym z najinteligentniejszych artystów, jakich znam. Niespecjalnie przepadam za rzucaniem piłki aktorowi i pozwalaniem mu improwizować, ale w przypadku Michaela jest inaczej. Po prostu pozwalam mu działać
– wspominał w rozmowie z „The Times” John Huston, u którego Caine wystąpił razem z Seanem Connerym w filmie przygodowym „Człowiek, który chciał być królem”.
W przeciągu ponad 70 lat kariery Caine zagrał w ponad 160 produkcjach. Wybitny aktor ma na koncie dwa Oscary (najlepszy aktor drugoplanowy w filmie „Wbrew regułom” oraz najlepszy aktor pierwszoplanowy w produkcji „Hannah i jej siostry”). Zdobył również trzy Złote Globy, nagrodę BAFTA, Satelitę i szereg innych nagród. Mogło być ich znacznie więcej – na przestrzeni dekad brytyjski aktor zdobył dziesiątki nominacji do najbardziej prestiżowych wyróżnień. W 2000 r. królowa Elżbieta II w uznaniu jego zasług dla kultury Wielkiej Brytanii nadała mu tytuł szlachecki.
Aktor, jak sam twierdzi, nie cierpi z powodu swojego wieku i nie martwi się nim zbytnio. Nie obawia się również śmierci. „Liczy się każda chwila. To znaczy lepiej, żeby liczyła się każda chwila. Żyj teraz swoim życiem; najlepiej zacząć rano. Nie wolno ci siedzieć i czekać na śmierć. Kiedy umrzesz, powinieneś przyjechać na cmentarz motocyklem, zatrzymać się obok trumny, wskoczyć i powiedzieć: »Świetnie, właśnie mi się udało«” – żartował w wywiadzie dla „The Talks”.
RS
Źródła:
BBC/The Telegraph/The Talks/American Academy of Achievement/książka „The Elephant to the Hollywood”