Produkcja „Przygody psa Cywila” należy do klasyki Telewizji Polskiej. Pełna humoru opowieść kryminalna o losach sierżanta Walczaka i jego zwierzęcego partnera do dziś cieszy się wielką sympatią widzów. Wyjaśniamy, jak naprawdę nazywał się Cywil i skąd się wziął w serialu.
Kryminalno-komediowe „Przygody psa Cywila” są serialem, który wielu z nas pamięta z młodości i do dziś wspomina z prawdziwym sentymentem. Produkcja bawiła zarówno najmłodszych zakochanych w mądrym Cywilu, jak i dorosłych, którzy polubili ją dzięki niezapomnianemu sierżantowi Walczakowi (Krzysztof Litwin).
Nietypowa para razem rozwiązywała interesujące zagadki kryminalne i stanowiła przykład pięknej przyjaźni między człowiekiem i zwierzęciem. To zgrabne połączenie przyniosło produkcji olbrzymią popularność. Kochały ją miliony Polaków, a dziś widzowie mogą go sobie odświeżyć na platformie internetowej TVP VOD.

„Przygody psa Cywila”. Jak naprawdę nazywał się słynny owczarek?
Milicyjny owczarek niemiecki Cywil w rzeczywistości należał do reżysera Krzysztofa Szmagiera i wabił się Bej, a serial początkowo miał nazywać się „Przygody psa Beja”. Zwierzę rzeczywiście, podobnie jak jego telewizyjny bohater, przyszło na świat jako siódme szczenię w miocie i według ówczesnych przepisów Związku Kynologicznego nie zostało uznane za rasowe. Kuriozalny zapis wykorzystano, aby zbudować historię Cywila.W pierwszym odcinku „Trudne dzieciństwo”, na krótko po narodzinach mającego cztery łapy bohatera, zabrano go od mamy i postanowiono go uśpić. To dlatego, że urodził się jako siódmy, a rasowy miot w hodowli MO mógł liczyć sześć szczeniaczków. Zlitował się nad nim sierżant Kazimierz Walczak i podrzucił malucha do budy wiejskiej suki, która właśnie urodziła i nie miała nic przeciwko dodatkowej mordce do wykarmienia.
Młody pies dorastał nieświadom pochodzenia aż do momentu, kiedy „przestępstwo” Walczaka zostało odkryte przez oficera – donosiciela (w tej roli kapitalny Wojciech Pokora). Komendant, ku zaskoczeniu służbisty, zachwycił się inteligencją psiaka i przeniósł zwierzę do zakładu tresury psów, w którym na jego opiekuna wyznaczono właśnie sierżanta Walczaka.
Praca z siedmioma szczeniaczkami na planie. Nie było łatwo
Łatwo się domyślić, że prace z siedmioma szczeniaczkami na planie nie były zadaniem prostym. Małe pieski zupełnie nie słuchały nikogo i rozchodziły się po planie we wszystkich kierunkach, ku rozpaczy reżysera. Problemem była również realizacja sceny, w której wszystkie małe zwierzątka musiały spojrzeć w kamerę.Wymagający także okazał się moment, gdy Bej miał obrócić się, aby popatrzeć za odchodzącym właścicielem. Tu pierwszy raz zadziałała metoda… cukierków. Na dany znak jeden z członków ekipy szeleścił papierkiem od łakoci, które Bej wprost uwielbiał. Po każdej scenie owczarka należało jednak cukierkiem poczęstować.
Po pierwszym odcinku nastąpiła zmiana, którą reżyser wyjaśnił w rozmowie ze „Światem Młodych” w wywiadzie udzielonym w 1969 roku:
– Filmowy Bej zmieni prawdopodobnie imię na „Cywil”. Taki też tytuł chcę dać całej serii filmowej. Nie zgadza się z tym mój synek Tomek, zagorzały czytelnik „Świata Młodych”, który uważa, że imię Bej bardzo pasuje do naszego bohatera. Tomek był moim doradcą w okresie pisania scenariusza. Zaprosiłem kiedyś syna i jego jedenastu kolegów na strych, żona czytała chłopakom moją opowieść, a ja obserwowałem ich reakcję. Tu, gdzie słuchacze się kręcili lub byli mniej uważni, stawiałem w maszynopisie krzyżyki. Znak, że trzeba coś zmienić w opisie, bo jest nudny. Tym sposobem powstał scenariusz, który z entuzjazmem został zaaprobowany przez młodych słuchaczy. Pisałem z myślą o młodzieży i dla nich realizuję ten film. Bardzo chciałbym, aby przygody dzielnego i mądrego Beja przypadły im do gustu, by mój psi bohater stał się podobnie popularny jak Szarik.
Niebezpieczne akrobacje na planie. Cywil skakał ze spadochronem
Na planie reżyser nie oszczędzał Beja, ale ten jednocześnie doskonale się bawił. Psi bohater zdawał sobie sprawę, że jest centralną postacią produkcji i bardzo lubił swoją rolę. Robił również niezwykle niebezpieczne rzeczy, których kiedyś nie kręcono przy użyciu komputera, lecz działy się one naprawdę.– Nie było takiej rzeczy, której by nie zrobił. Nawet wskakiwał do pracującego helikoptera, czego nie robi pies policyjny, bo zatyka go pęd powietrza, temperatura i smród spalin. Bej miał charakter gwiazdy. Na hasło „Cisza, kamera!” szybko zorientował się, że to on jest w tym biznesie najważniejszy. Przybiegał niewołany nawet do scen z samymi aktorami, więc najpierw zamykaliśmy go w samochodzie, a kiedy się za bardzo pieklił, sadzaliśmy go u nóg kamery, żeby mu się wydawało, że „gra” – mówił Krzysztof Szmagier.
Tropił oczywiście również przestępców, skakał ze spadochronem i chronił dzieci przed niewybuchem. To wszystko realizował sam, ale przy bardziej dynamicznych i agresywnych scenach miał dwóch dublerów.
- Z tymi ostatnimi był problem, bo nie potrafiły udawać. Jak im rano powiedziano: „Bierz go!” i na dodatek scenę powtórzono parę razy, to ten człowiek przez następne 48 godzin nie miał prawa pokazać się na planie – opowiadał reżyser.

Krzysztof Litwin o przygodach Cywila: „To był film dla ludzi”
Krzysztof Litwin po latach z sentymentem wspominał swój występ. – To był film dla ludzi. Niestety występowałem w nieszczęsnym mundurze milicjanta, ale wcześniej dogadałem się z reżyserem, że będę grał człowieka a nie milicjanta.Zmarłego przed 22 laty aktora przyjaciele i współpracownicy wspominają bardzo ciepło. – Na scenie był nieobliczalny. Nie potrafił nauczyć się na pamięć dwóch zdań, więc nie wiadomo było, czym zaskoczy kolegów. Ale z każdym tekstem, nawet najmarniejszym, potrafił zrobić cuda. Był niezwykle dowcipny w ripostach i bardzo ciepły dla przyjaciół. Malował znakomite akwarelki - opowiadała Magda Sokołowska po śmierci artysty.
Historia Beja kończy się smutno. Nawykły do jedzenia słodyczy, którymi był karmiony przez cały zespół produkcyjny, zachorował na wątrobę, wskutek czego musiano czworonoga uśpić.
Rafał Sroczyński