Kultura

Tajemnice i legendy najstarszego metra świata. Londyńska kolej podziemna kończy 161 lat

Metro w Londynie skończyło 161 lat (fot.Topical Press Agency/Getty Images)
Metro w Londynie skończyło 161 lat (fot.Topical Press Agency/Getty Images)
podpis źródła zdjęcia

Najstarsze metro świata, które po raz pierwszy zabrało pasażerów w podróż 10 stycznia 1863 r., obchodzi dziś swoje 161. urodziny. Na przestrzeni dziesięcioleci odegrało ono niebagatelną rolę w historii Anglii i Londynu, a jego losy są równie interesujące, jak i ono samo.

Najstarsze metro świata w swoją pierwszą wędrówkę pojechało 10 stycznia 1863 r. dzięki lokomotywie parowej, która drewniane, oświetlane gazem wagony pociągnęła między przystankami Paddington i Farrington.
Linia rozpoczyna się na końcu Great Western Railway, w Paddington… Przebiega pod częścią drogi South-Wharf i Praed Street, przecina się pod Edgware Road i pozostawia Chapel Street prawie nienaruszoną; następnie biegnie pod drogami Marylebone i Euston do King's Cross, gdzie przez całą odległość znajduje się pod ziemią. Od King's Cross wykonano cięcie wzdłuż Bagnigge Wells Road i Coppice Row, a jego zakończenie na południu mieści się przy Farringdon Street, gdzie znajduje się główna stacja na wschodnim krańcu ulicy – szczegółowo opisywał rzecz XIX-wieczny „The Penny Ilustrated Paper”.

Historycznego dnia pojechało tą trasą około 700 dostojnych gości, w tym przyszły król Edward VII, zaproszony na ceremonię przez dyrektorów przedsięwzięcia. Kiedy dojechali do celu, zorganizowano na stacji bankiet, podczas którego głos zabrał konserwatywny poseł Robert Lowe. Wygłaszając przemówienie, podkreślił, z jakimi problemami musieli zmierzyć się inżynierowie i budowniczy.

Musieli przedostać się przez rury gazowe, wodociągowe i kanalizacyjne, a i również tę największą ze wszystkich przeszkód pokonał współczesny smok, pan Fowler (inżynier linii), współczesny św. Jerzy – pęknięcie Fleet Ditch. Linia musiała przedrzeć się przez skomplikowany i zawiły labirynt z trudnościami prawie nie do pokonania – – mówił pierwszy wicehrabia Sherbrooke.
Peron metra w Londynie i robotnicy, XIX wiek (fot. Science & Society Picture Library/Getty Images)
Peron metra w Londynie i robotnicy, XIX wiek (fot. Science & Society Picture Library/Getty Images)

Metro w Londynie. Tak opisywała je prasa w roku 1863

Także prasa zachwalała nowy wynalazek i dostrzegała w nim wielkie korzyści dla przepustowości ruchu w mieście, który – jeszcze przed budową podziemnej kolejki – określany był przez wspomnianego wcześniej polityka mianem „zniewagi wieku”. „The Penny Ilustrated Paper” pisało wówczas:
,,

Trudne przejście środkowe, z Great Western do granicy właściwego miasta, zostaje w ten sposób zneutralizowane i ułatwione, a pasażerowie przybywający z Great Western, London and North-Western oraz Great Northern Railways, jak również ogromna masa aktywnej ludzkości, która przepływa i powraca ze wschodu na zachód codziennie (…), znajdą odległość pokonaną w ciągu od piętnastu do dwudziestu minut, która dotychczas zajmowała czas wahający się od trzech kwadransów do godziny i kwadransa


Tygodnik, który w Londynie wychodził w latach 1861-1913, zachwycał się również całkowitym brakiem wilgoci w tunelach oraz przestronnymi wagonami i bardzo dobrze zarządzanym systemem oświetlenia. Konkurencji wtórował „Wilts and Gloucestershire Standard”, a jego dziennikarz cieszył się, że gładkość linii i komfort wagonów były ponad wszelką pochwałę i dodawał, iż nic nie mogło być bardziej satysfakcjonujące niż proste, a jednocześnie skuteczne działanie nowej sygnalizacji kolejowej.
Tak kiedyś wyglądało wnętrze pociągów metra w Londynie (fot. Hulton Archive /Getty Images)
Tak kiedyś wyglądało wnętrze pociągów metra w Londynie (fot. Hulton Archive /Getty Images)
Małą łyżkę dziegciu do beczki miodu włożył magazyn „Yorkshire Gazette”, który zauważył, że podróżowanie jest płynne i łatwe, ale tunele są zimne i konieczne jest ciepłe ubranie.
Następny dzień, 11 stycznia 1863 r., zaczął się spokojnie, kiedy o 6 rano odjechał pierwszy pociąg z robotnikami. Jednak już o 8 na stacjach zebrały się nieprzebrane tłumy, ponieważ wielu londyńczyków chciało zaspokoić swoją ciekawość i zobaczyć nowy, rewolucyjny środek transportu. To spowodowało olbrzymi chaos, na który władze miasta zupełnie nie były przygotowane i w efekcie np. pasażerowie pierwszej klasy byli „zmuszeni” do podróżowania trzecią klasą i odwrotnie. Tej soboty koleją przejechać chciało bowiem blisko 40 tys. pasażerów, w związku z czym policja oraz kolejarze zupełnie nie byli w stanie opanować sytuacji.
Także nazajutrz, w niedzielę, nie potrafiono sobie poradzić z olbrzymim zainteresowaniem i – aby zaradzić problemowi – zwiększono liczbę przejazdów dzięki ściągnięciu lokomotyw i wagonów, które nie były przeznaczone do podziemnych podróży. Ten błąd okazał się kosztowny i nadpsuł reputację nowego wynalazku na wiele lat, ponieważ dym i para produkowane przez silniki wspomnianych maszyn zgromadziły się w tunelach i spowodowały złe samopoczucie u wielu osób.
W niedzielę wieczorem odkryto, że wentylacja niektórych części linii, zwłaszcza stacji przy ulicy Gower, była tak niedoskonała, że kilku służących kompanii dostało mdłości, zawrotów głowy, a nawet utraty przytomności; rzeczywiście doszło do tego, że w pewnym okresie wszyscy urzędnicy na wspomnianej stacji byli niezdolni do pełnienia służby – pisał XIX-wieczny „Illustrated Times”.
To właśnie być może z powodu „złego powietrza” trzy lata później odnotowano pierwszą śmierć w metrze, kiedy w 1867 r. zmarła na King Cross Elizabeth Stainsby. Młoda kobieta poskarżyła się na lekki ból w klatce piersiowej, po czym w pewnym momencie zrobiło się jej niezwykle gorąco i poczuła okropny zapach. Kiedy wysiadła z wagonu, zemdlała i już się nie obudziła.
Przeprowadzono drobiazgowe śledztwo, w wyniku którego lekarze doszli do wniosku, że duża ilość gazowego kwasu siarkowego i węglowego, takiego jak ten znaleziony w tunelach, przyspieszyłaby śmierć chorej osoby, ale później tezę tę obalił oficjalny raport. Twierdzono w nim, że do wypadku doszło, ponieważ kobieta zjadła wcześniej zbyt obfity posiłek i zawiązała zbyt sztywno gorset. Na dodatek miała być chora na serce, o czym wcześniej nie wiedziała. Nie wszyscy jednak w takie wyjaśnienie wierzą.

Stacje widma w Londynie. Jest ich dokładnie 49

To nie była, jak można się łatwo domyślić, jedyna śmierć związana z londyńskim metrem, od dziesięcioleci uchodzącym za jedno z najbardziej nawiedzonych miejsc na świecie. Mniej lub bardziej prawdziwe historie opowiadają o wielu zjawach mających zamieszkiwać zapomniane stacje widma, które rzeczywiście istnieją.
Łączna liczba opuszczonych przystanków, gdzie – jak podają liczne miejskie legendy – tylko umarli wsiadają do pociągów, wynosi 49. Kolejnych 30 nie jest używanych, ale służą innym zadaniom lub zostały zburzone i już od dawna nie istnieją.

Ta rzecz wydaje się imponująca i niewiarygodna z polskiego punktu widzenia (metro warszawskie ma 38 stacji, a długość naszej sieci wynosi 41,5 km), ale tylko do momentu, gdy uświadomimy sobie, że Londyn ma obecnie 272 czynne terminale, których zasięg wynosi 402 km.

Nawiedzone stacje metra w Londynie. „Ona stała się przezroczysta”

Nawiedzonych ma być kilkanaście z nich, a wśród nich m.in. Benthal Green, gdzie podczas II wojny światowej doszło do jednej z największych tragedii w historii podziemnej kolei. Miejsce pełniło rolę schronu, kiedy dokładnie 3 marca 1943 r. zawył w nim alarm przeciwlotniczy, któremu towarzyszył dźwięk ostrzału artyleryjskiego. Przerażeni ludzie byli przekonani, że bomby spadną prosto na nich i zaczęli uciekać w kierunku wyjścia. Zapanował wielki chaos, zadeptano wówczas 173 osoby. Tragedia, jak się później okazało, była możliwa do uniknięcia – syreny włączono w ramach ćwiczeń. Dziś pracownicy utrzymują, że na peronie niekiedy w nocy słychać upiorne krzyki i płacz niewiadomego pochodzenia.
Metro w Londynie podczas II wojny światowej służyło za schrony (fot. wikimedia/ domena publiczna)
Metro w Londynie podczas II wojny światowej służyło za schrony (fot. wikimedia/ domena publiczna)
Prawdziwą historię opowiada również – w części – miejska legenda o Liverpool Street Station. Przez lata uważano, że plotki mówiące o tym, iż zbudowana została ona na grobie ofiar dżumy z roku 1665, to jedynie wytwór zbyt bujnej wyobraźni mieszkańców. Jednak archeolodzy w 2015 r. natrafili na wiekowe szkielety w tych okolicach, a później odkryli, że pod peronami w jednym z miejsc znajduje się wiele ludzkich szczątków. Na dodatek w pobliżu znajdował się cmentarz niesławnego szpitala psychiatrycznego Bedlam. Trudno dziś powiedzieć, czy te okoliczności mają związek z dziwną postacią w kombinezonie, widywaną przez personel na kamerach CCTV.
Mit o zjawiskach paranormalnych na stacji King Cross również jest oparty na rzeczywistym dramacie, który miał miejsce 18 listopada 1987 r. To właśnie wtedy – od niedogaszonej zapałki wrzuconej do śmieci – wybuchł na niej pożar, który pochłonął życie 31 osób. Od tamtej pory pasażerowie i obsługa niejednokrotnie widzieli i słyszeli ubraną w dżinsy, spanikowaną dziewczynę, która krzyczy i płacze z nieznanych powodów. Ma znikać, kiedy ktoś próbuje do niej podejść. Ona stała się przezroczysta, a ja przez nią... przeszedłem! Potem dosłownie się rozpłynęła! Poczułem w powietrzu zapach spalenizny – opowiadał w 1998 r. jeden z mężczyzn, który zetknął się z nią na peronie.

Prawdziwy duch na Convent Garden. „Myślałem, że zgubił drogę”

Także legenda o duchu z Covent Garden nie narodziła się bez podstaw. Mówi się, że pojawiał się tam duch słynnego aktora Williama Terrissa, który w grudniu 1897 r. został zasztyletowany przed teatrem Adelphi przez swojego niestabilnego psychicznie współpracownika Richarda Archera Prince'a. Po raz pierwszy widmowa postać objawiła się w 1955 r. w Wigilię. Gdy pełniący wówczas służbę inspektor Jack Hayden około północy usłyszał pukanie do biura, był przekonany, że ma do czynienia z jakimś spóźnionym pasażerem. Krzyknął, iż biuro już jest nieczynne, ale walenie do drzwi nie ustawało, więc zdecydował się je otworzyć. Zobaczył wówczas staroświecko ubranego mężczyznę w surducie, cylindrze i białych rękawiczkach.
,,

Myślałem, że zgubił drogę, i próbowałem skierować go do windy lub schodów, ale on odwrócił się i nagle zniknął. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, ale trzy dni później znowu pracowałem do późna na stacji, kiedy usłyszałem krzyk na zewnątrz. Robotnik z Indii Zachodnich, który pracował jako tragarz, wbiegł do mojego pokoju i zemdlał! Kiedy doszedł do siebie, powiedział: „Widziałem ducha zaglądającego do ciebie przez drzwi”. Opisał go i okazało się, że był to dokładnie ten sam człowiek, którego widziałem wcześniej.


Wiele osób zapewne odeszłoby po takim doświadczeniu, ale Hayden lubił swoją pracę i nie zamierzał się z nią rozstawać z powodu ducha. Na początku był przerażony i bał się każdej nocy, ponieważ zjawa niejednokrotnie przychodziła i zawsze czyniła to o tej samej porze. Zjawisku towarzyszył niepokojący chłód i dziwna atmosfera. Dawał mi znać, że tam jest. Drzwi delikatnie grzechotały i często lekko się otwierały. Czasami wyglądałem, a on stał tam na zewnątrz, oparty o ścianę. Potem schodził schodami awaryjnymi – opowiadał mediom Jack.
Z czasem mężczyzna przyzwyczaił się i strach przestał go paraliżować. Zacząłem się do niego bardzo przyjaźnie odnosić. Kiedy go spotykałem, próbowałem z nim rozmawiać, ale chociaż gestykulował rękami, nigdy do mnie nie przemówił – wspominał pracownik.
Także jego koledzy oraz pasażerowie widywali widmowego przybysza. Łącznie do 1972 r. objawił się on ludziom ponad 40 razy, aż w końcu na miejsce wezwano medium.
,,

Od razu wszedł w trans. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Duch rzeczywiście przez niego przemawiał. Powiedział nam, kim jest i jak został zamordowany, i że teraz jest przykuty do ziemi i nie może zaznać spokoju. To wtedy potwierdziło się nasze pierwsze podejrzenie, że to duch Williama Terrissa. Później był jeszcze jeden seans na stacji i inne osoby rozmawiały z nim i próbowały mu pomóc


– opowiadał mężczyzna. Najprawdopodobniej udało się odprowadzić gościa w zaświaty, ponieważ od tamtego momentu nie był już widywany.

Metro w Londynie. Ciekawe statystyki

Mimo tych wszystkich historii mieszkańcy Londynu nie boją się jeździć metrem o wszelkich porach dnia i nocy. Każdej doby 11 linii przewozi około 5 mln osób, a cały tabor rocznie pokonuje trasę o długości odpowiadającej 90 podróżom na Księżyc – 83,6 mln km.

Liczba pasażerów przewiezionych przez 365 dni wynosi około 1,35 mld osób, a najbardziej ruchliwą stacją jest Waterloo – przed dwanaście miesięcy przewija się przez nią ponad 100 mln podróżnych. Mają oni do dyspozycji rekordową liczbę schodów ruchomych – z i do peronów dowożą ludzi 23 mechanizmy. 
Na wszystkich stacjach znajdują się 202 windy, z których najgłębiej zjeżdża ta znajdująca się na Hampstead Station. Szyb kończy się tam na głębokości 55,2 m. Najkrócej w dół jadą z kolei osoby wyruszające z King's Cross St. Pancras. Tam lina opuszcza się jedynie na 2,3 m. Także tunele są różnej długości – pasażerowie jadący z Covent Garden do Leicester Square ujadą zaledwie 270 m. To znacznie mniej niż ci, którzy udają się z Chesham do Chalfont & Latimer i podróżują z jednego punktu do drugiego przez 6,3 km.
Wnętrze pociągu londyńskiego metra (fot. Anadolu Agency/Getty Images)
Wnętrze pociągu londyńskiego metra (fot. Anadolu Agency/Getty Images)
Podobnych ciekawostek można by wymienić jeszcze dziesiątki, jednak aby naprawdę poczuć klimat i zrozumieć fenomen londyńskiego metra, należy się nim… przejechać. Podziemia stolicy Anglii są bowiem równie ciekawe, jak miasto znajdujące się na powierzchni. Tajne przejścia, tunele metra, kanały ściekowe, piwnice, więcej Londynu pod ziemią niż na powierzchni – pisał kiedyś Lawi Tidhar. Nie sposób odmówić mu racji.
Rafał Sroczyński
Więcej na ten temat