Kultura

Historyk o znaczeniu powstania styczniowego. „To był głęboki przełom” [NASZ WYWIAD]

Na grafice jeden z obrazów Stanisława Witkiewicza (fot. TVP)
podpis źródła zdjęcia

– Znaczenie konkretnego wydarzenia dziejowego powinno się oceniać na podstawie siły i czasu funkcjonowania jego skutków w narodowej świadomości. Ponieważ katastrofa 1864 r. przytłoczyła pamięć zbiorową na półwiecze, musiało być powstanie styczniowe niezmiernie głębokim przełomem życia narodowego – mówi portalowi TVP dr Adam Buława, historyk wojskowości, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego i b. dyrektor Muzeum Wojska Polskiego.

Rafał Sroczyński: Mija już 160 lat od wybuchu powstania styczniowego, które było największym zrywem w polskich dziejach, ale między historykami nadal nie ma zgody, czy było ono naprawdę potrzebne. Niektórzy mówią, że dzięki niemu nasz naród ukształtował swoją tożsamość, i przypominają, iż na etosie powstania wyrośli przyszli ojcowie niepodległości, wśród których był m.in. Józef Piłsudski. Inni zauważają przede wszystkim potworne, nieodwracalne straty, jakie zryw przyniósł państwu, i przekonują, że powstanie styczniowe nie miało szans na zwycięstwo. Która z opinii jest Panu bliższa? A może obie w jakiś sposób łączą się ze sobą i przenikają wzajemnie?
Dr Adam Buława: Insurekcja 1863 r. rozpatrywana być powinna wielopłaszczyznowo. Optyka zaangażowanych emocjonalnie uczestników: Możemy w tym na wskroś romantycznym wystąpieniu pozostających pod carskim panowaniem mieszkańców ziem byłej Rzeczypospolitej widzieć demonstrację ducha wolności i niezależności, swoisty okrzyk rozpaczy doprowadzonych do ostateczności straceńców. Przypatrując się zmieniającym się jak w kalejdoskopie ówczesnym wydarzeniom, dotyczącym wszakże nieco szerszej perspektywy czasowej, sięgającej roku 1856 r. (wizyta cara Aleksandra II w Warszawie przypieczętowana słowami: „Żadnych marzeń !”) dostrzec można narastanie rewolucyjnego wrzenia, stopniowo, acz miarowo nabrzmiewającą patriotyczną egzaltacją atmosferę powszechnego uniesienia. Ostatnia generacja epoki romantyzmu wychowana była na poezji Trzech Narodowych Wieszczów, przy czym szczególnie trafiał do serc i umysłów Juliusz Słowacki, który opowiadając się za aktywnym działaniem, popierał otwarty bunt jako przeciwieństwo trwania w biernym oczekiwaniu na lepszą koniunkturę. W ujęciu autora „Kordiana” posłannictwo narodowe jawiło się w kategoriach nastawienia na przetrwanie niepowodzenia, klęski, bądź upadku. Czyn insurekcyjny doprowadzi do metamorfozy narodowej wspólnoty, przy czym głębia doznanych nieszczęść ma być wprost proporcjonalna wobec przyszłej, wyśnionej rzeczywistości. Kluczowe znaczenie zyskuje dominująca ówcześnie, przesiąknięta pierwiastkami mesjanizmu (koniecznego poświęcenia) mentalność, właśnie w odniesieniu do racjonalnego punktu widzenia z góry przegranej sprawy. Dzięki niemal mistycznej, biblijnie całopalnej ofierze przetrwa ona w pamięci zbiorowej i dotrwa pozytywnego dopełnienia w korzystniejszych uwarunkowaniach.
Na zdjęciu dr Adam Buława (fot. PAP/ Rafał Guz)
Na zdjęciu dr Adam Buława (fot. PAP/ Rafał Guz)
Optyka osób dotkniętych oddziaływaniem monstrualnej klęski: Bezpośrednio po upadku powstania w powszechnym odbiorze przeważała paraliżująca trauma, jakby zwielokrotniony szok pourazowy. Obezwładniała wymowa militarnej katastrofy, przytłaczała cmentarna niemal cisza, jaka zapadła nad tętniącymi dotąd życiem strukturami Podziemnego Państwa Polskiego, paraliżowała świadomość pozostawania na łasce i niełasce brutalnego zwycięzcy. Perspektywy dla przetrwania, a szczególnie rozwoju polskości jawiły się w czarnych barwach. Przyczyniły się do tego represje wymierzone w kościół katolicki, brać drobnoszlachecką i obywateli miasteczek, wyroki śmierci, więzienia i zesłania, konieczność emigracji. Następowała likwidacja istniejących atrybutów autonomii, jak też i zintensyfikowanie oraz rozbudowanie metod rusyfikacji przeciwstawianych dumnemu trwaniu przy (jak to znacząco nazywano) „nierozsądnej narodowości polskiej”.
Na obrazie Jacka Malczewskiego mężczyźni zesłani na Syberię (fot. wikimedia/ domena publiczna)
Na obrazie Jacka Malczewskiego mężczyźni zesłani na Syberię (fot. wikimedia/ domena publiczna)
Optyka spadkobierców XIX-wiecznej irredenty i kolejnych pokoleń: powstanie styczniowe wiąże się z pojęciem moralnego zwycięstwa, oddania chwały pokonanym. To wtedy pojawiają się oddziaływające wciąż wzorce postępowania. Szczególnie ważne, ponadczasowo istotne stają się tzw. imponderabilia, czyli wartości rangi najwyższej. Wówczas kończy się proces krystalizowania nowoczesnego narodu polskiego, złożonego ze wszystkich dotychczasowych stanów, obecnie grup społecznych. Bez narodowych powstań, choćby tych już w chwili rozpoczęcia skazanych na niepowodzenie, ukształtowana w zmaganiach z ponadludzkimi przeciwnościami polska tożsamość nie byłaby tak skonstruowana, jak obecnie. Można jeszcze dodać tradycje niezgody, odmowy na zniewolenie, przemożnej woli bycia sobą na własnych warunkach, genu konspirowania i konstruowania struktur alternatywnych do narzuconych przez okupanta, współpracy zniewolonych narodów odwołujących się do koncepcji trój/czwórdzielnej Rzeczypospolitej.
Na obrazie polscy żołnierze walczący w powstaniu styczniowym (fot. PAP/ Alamy)
Na obrazie polscy żołnierze walczący w powstaniu styczniowym (fot. PAP/ Alamy)
Historyków dzieli do dziś również inna kwestia, a mianowicie ocena margrabiego Aleksandra Wielopolskiego. To, w moim odczuciu, jedna z najbardziej interesujących postaci w naszej historii. Bismarck pisał o nim – „że myśmy nie życzyli powodzenia, a utrudniali dzieło Wielopolskiego, to łatwo zrozumieć, lecz że go Polacy nie poparli, tego się nigdy nie da wytłumaczyć”. Mimo upływu lat nadal wielu przypina mu łatkę zdrajcy i osądza jako kolaboranta. A Pan? Do której szuflady włożyłby Pan margrabiego? Z bohaterami narodowymi czy z Ksawerym Branickim i Szczęsnym Potockim? A może jeszcze w jakieś inne miejsce?
Próba określenia kim był margrabia Gonzaga-Myszkowski Aleksander Wielopolski specjalnie prosta nigdy nie była. Zdrajcą, kolaborantem, renegatem, wykonawcą zaleceń zaborczych nazywano go pod wpływem narracji powstałej w kręgach radykałów zwanych czerwonymi. Jako trzeźwego realistę, wpisującego się w linię stąpających twardo po ziemi orędowników cywilizacyjnego podniesienia ziem polskich, w odróżnieniu od trwających z głową w chmurach idealistów, postrzegali go zwolennicy zachowania „substancji narodowej” i drzemiącego w tej części kontynentu potencjału kosztem porozumienia z dworami zaborczymi i wyrzeczenia się/zawieszenia marzeń o samodzielnym kształtowaniu własnego bytu. Powiedziałbym, że był to egocentryczny outsider z wygórowanymi ambicjami, samozwańczy lider, któremu wydawało się, że realizuje misję odgórnego umacniania polskości, rzecz jasna płacąc za to wysoką cenę.
Na zdjęciu Aleksander Wielopolski (fot. wikimedia/ domena publiczna)
Na zdjęciu Aleksander Wielopolski (fot. wikimedia/ domena publiczna)
W wierszu, pięknie przełożonym na balladę przez Przemysława Gintrowskiego, Jerzy Czech zauważał: Pan margrabia wciąż kroczy po linie/ Niebezpiecznie tak wysoko chodzić/ Przecież klęska go w końcu nie ominie/ Bo ma pecha/ Kto tutaj się rodzi. Gdzie Wielopolski popełnił błędy, które były dla niego i kraju zgubne, i czy rzeczywiście – miał pecha, a przy tym mierzył i chodził za wysoko?
Zasadnicze założenie przezeń przyjęte, iż jest pełnoprawnym reprezentantem tzw. opcji rosyjskiej, czyli ugody, niejako firmującym ideę porozumienia z Rosją, było już u podstaw błędne. Nigdy bowiem nie był partnerem, a jedynie użytecznym narzędziem dla Petersburga. Kiedy linia jego polityki wraz z wybuchem powstania zbankrutowała, „trzymany” był ze względu na podtrzymywanie fikcji dobrej woli cara wobec posłusznych polskich poddanych. Gdy interwencja dyplomatyczna spełzła na niczym i zdecydowano o zaostrzeniu kursu wobec zbuntowanego Królestwa Polskiego, został odwołany.
Aleksander II Romanow, car Rosji w latach 1855-1881 (fot. wikimedia/ domena publiczna)
Aleksander II Romanow, car Rosji w latach 1855-1881 (fot. wikimedia/ domena publiczna)
Wielopolski m.in. ze względów ambicjonalnych nie potrafił porozumieć się z naturalnymi sojusznikami – białymi, którzy w odróżnieniu od niego przyjęli taktykę korzystania z ustępstw (tzw. koncesji) zaborcy, ale nie uwierzytelniania go faktyczną współpracą. Kiedy uszedł cało z zamachu na swoje życie, wystąpienia tego typu nie spotkały się z aprobatą części społeczeństwa. Akt łaski dla zamachowców mógł przysporzyć mu popularności, jednak tego posunięcia nie wykonał. Za słabo rozpropagował swe największe osiągnięcia (równouprawnienie Żydów, wskrzeszenie na kilka lat – do 1869 r. – polskiego Uniwersytetu Warszawskiego pod nazwą Szkoły Głównej połączone z odbudową polskiego szkolnictwa elementarnego). W kwietniu 1861 r. w teoretycznie dobrej intencji – zapobieżenia rozlewowi krwi – doprowadził do przyjęcia ukazu o zbiegowiskach (dowódca sił pacyfikujących demonstrację miał trzykrotnie wezwać tłum do rozejścia się, po czym kontynuować interwencję). W masie ludzkiej ostrzeżenie bywało słabo słyszalne, a od tej pory funkcjonariusze otrzymali prawne uzasadnienie brutalnych akcji. Po manifestacji z 8 kwietnia, gdy było kilkaset ofiar rannych i śmiertelnych, rów pomiędzy domniemanym wspólnikiem rosyjskich gwałtów Wielopolskim a patriotycznie nastawionym społeczeństwem wydawał się nie do zasypania. Kroplą, która ostatecznie przepełniła czarę goryczy, była branka, czyli pobór do carskiej armii konkretnych osób podejrzewanych o przynależność do środowiska spiskowego. Margrabia liczył na „operację chirurgiczną” „zarażonej” tkanki społecznej, skutkującą najwyżej mikroskopijną ruchawką, po której nastanie spokój umożliwiający dalsze reformowanie kraju. I to była najbardziej brzemienna w skutki pomyłka — w ocenie nastrojów społecznych. Wielopolski permanentnie „szedł na zderzenie” – z radykalizującymi rodakami (od których w obawie przed publicznym wykluczeniem nie mogli się definitywnie odciąć umiarkowani biali), z twardogłowymi, przeciwnymi ustępstwom wobec Polaków rosyjskimi kręgami polityczno-wojskowymi. Aż w końcu w każdym wymiarze przegrał.
Branka na obrazie Aleksandra Sochaczewskiego (wikimedia/ domena publiczna)
Branka na obrazie Aleksandra Sochaczewskiego (wikimedia/ domena publiczna)
Kiedy przyszła branka oraz wybuch powstania styczniowego, Wielopolski miał powiedzieć, że „wrzód pękł”, i był przekonany, że wspólnie z namiestnikiem, bratem cara, w. ks. Konstantym Mikołajewiczem prędko sobie ze zrywem poradzą, ale mocno się przeliczył. Źle ocenił sytuację. Mylili się również Rosjanie, którzy wysyłając swoje wojska do walki, nie spodziewali się zapewne aż tak silnego oporu i długotrwałych działań zbrojnych. Pan określił to mianem „walki Dawida z Goliatem”. Jaka to była skala, jeżeli chodzi o różnice w sile bojowej, uzbrojeniu, umiejętnościach etc.?
Potencjał armii rosyjskiej wydawał się niebotyczny, wzrastając do 350-tysięcznych rozmiarów. Z początkiem roku 1863 w samym Królestwie Polskim stacjonowało ponad 111 tys. żołnierzy, w czerwcu 126 tys., zaś po zduszeniu, bądź przygaszeniu płomienia walk na Ziemiach Zabranych (Litwa, Białoruś i trzy gubernie ukraińskie), tj. we wrześniu – ponad 150 tys., po rocznych walkach 170 tys. Na terenie b. Wielkiego Księstwa Litewskiego wzrost nastąpił z ok. 66. tys., przez 123,5 tys. latem, po ok. 145 tys. kolejnej zimy, kiedy de facto powstanie tam wygasło. W trzech guberniach ukraińskich kilkadziesiąt tysięcy bagnetów i szabel żołnierskich wsparło do 120 tys. chłopstwa.
Na zdjęciu z 1863 r. widać rosyjskie wojsko w Warszawie (fot. Hulton Deutsch/Getty Images)
Na zdjęciu z 1863 r. widać rosyjskie wojsko w Warszawie (fot. Hulton Deutsch/Getty Images)
Do dominacji liczebnej regularnych oddziałów dodajmy wyszkolenie, system dowodzenia, logistykę wraz z wyposażeniem. W Królestwie Polskim po stronie insurekcyjnej z ok. 25 tys. członków organizacji w Noc Styczniową wystąpiło 7340 ochotników z niewielką wówczas liczbą broni palnej rozmaitego typu, z dominacją broni białej – w tym kutymi na sztorc kosami. Przez powstańcze szeregi przewinęło się łącznie 150-200 tys. bojowników. Wiosną 1863 r. mierzyło się z wrogiem ok. 28-29 tys. insurgentów, na przełomie października i listopada istniały ok. 14-tysięczne siły zbrojne państwa podziemnego. Z ziem litewsko-białoruskich wywodziło się nie mniej niż 40 tys. leśnych podczas całego zrywu. Insurekcyjna Ruś wydała ledwie 3500-3900 partyzantów. Uzbrojenie początkowo fatalne (symboliczne kosy), w fazie największych sukcesów polskich obejmowało liczne rodzaje broni palnej, aczkolwiek artylerii przeciwnika dorównać nie mogło.
A w czym Polacy mieli przewagę? Morale, odwaga, chęć i duch walki?
Do obrony wydaje się teza, iż w przypadku rywalizacji wojsk regularnych kolejna, bo 10. (a wliczając konflikty unii jagiellońskiej 16.) wojna polsko-rosyjska zakończyłaby się po kilku miesiącach. Ze względu na determinację przywództwa politycznego, zwanego Rządem Narodowym, i partyzancki charakter zmagań pacyfikacja „buntu” zajęła aż kilkanaście miesięcy. „Małej wojnie” sprzyjała topografia terenu (lasy, puszcze, bagna, trzęsawiska) oraz w najbardziej zrewoltowanych regionach wsparcie ludności wsi i miasteczek. Współcześnie powiedzielibyśmy o konflikcie asymetrycznym, gdzie chodzi o takie rozegranie rywalizacji, aby strona przeważająca nie była w stanie szybko zdyskontować oczywistej przewagi. O dziwo, mimo swoistego „przetarcia” w działaniach nieregularnych na Kaukazie przeciw Czeczenom i Czerkiesom strona rosyjska nie miała stosownego doświadczenia, a jej polscy adwersarze nabywali te umiejętności szybciej i skutecznej.
Czy żołnierze cara w ogóle mieli jakąkolwiek świadomość, za co i po co narażają się na śmierć? Czy to było – jeżeli mówimy o Rosjanach — dobrze przeszkolone i zorganizowane wojsko, czy bazowało ono przede wszystkim na liczbach?
Piechurzy, kawalerzyści, artylerzyści, saperzy i kozacy, a także tzw. inwalidzi (zmobilizowani weterani). Skierowani zostali do przywrócenia niesfornych Polaków pod niewzruszoną, carską władzę i podobnie jak podczas wojny kaukaskiej, gdzie zwalczali wojownicze plemiona tamtejszych górali, działali jak sprawna machina bojowa. Nawet ci spośród podoficerów i oficerów, którzy należeli uprzednio do armijnej konspiracji, w zasadzie nie zmienili frontu podczas wielomiesięcznej kampanii. Były pewne wyjątki, czyli ochotnicy-dezerterzy, a nawet kilku naczelników formacji powstańczych. Częściej czynili to Polacy zrzucający carskie mundury. Co do oceny wartości materiału żołnierskiego, nie była ona najgorsza. W odniesieniu do kwestii liczebności, to sytuacja przedstawiała się wręcz odwrotnie. Musimy pamiętać, że mieliśmy do czynienia z żołnierzem regularnej armii, dobrze wyposażonym i nieźle wyszkolonym. Ścierał się czasem z przeważającym liczebnie, zwykle amatorskim ochotnikiem i dzięki posiadanym i wpojonym walorom bojowo-organizacyjnym, połączonym z dobrym wyposażeniem, przeważnie zwyciężał. Paradoksalnie dowództwo rosyjskie łatwiej radziło sobie z likwidacją większych zgrupowań powstańczych niż ze zwalczaniem drobnych i średnich tzw. partii zbrojnych, które nawet rozbite, czy rozproszone potrafiły szybko się odrodzić, nękać i „szarpać” nieprzyjaciela.
Na obrazie Maksymiliana Gierymskiego „Szarża artylerii rosyjskiej” (fot. Heritage Images/Getty Images)
Na obrazie Maksymiliana Gierymskiego „Szarża artylerii rosyjskiej” (fot. Heritage Images/Getty Images)
W brytyjskim i francuskim społeczeństwie panowało powszechne poparcie dla powstania styczniowego, które nie miało niemal jednak żadnego wymiaru materialnego. Znacznie mniej entuzjastycznie było podejście rządów w Londynie i Paryżu, które wprawdzie podjęły interwencję dyplomatyczną w Petersburgu, ale targane rozbieżnymi motywacjami i podzielone, ostatecznie zrobiły dość niewiele. „Jesteśmy sami, pozostaniemy sami” – pisał Władysław Czartoryski do Romualda Traugutta. A jak walkę Polaków odbierano w innych krajach walczących o wolność oraz w samej Rosji?
Istniało poparcie sprawy polskiej wśród europejskich demokratów i rewolucjonistów. Myślano o przeniesieniu powstania za kordon galicyjski, co pomogłoby zrewoltować ludy monarchii habsburskiej. Istniały pomysły co do zawarcia sojuszu polsko-węgierskiego oraz morskiej wyprawy syna włoskiego bohatera Garibaldiego dla wsparcia zrywu od strony Ukrainy, utworzenia legionów obydwu narodów, co skończyło się ostatecznie udziałem kilkudziesięciu ochotników madziarskich, a także z Italii. Stosowne dokumenty, dotyczące współpracy, podpisane zostały już u schyłku działań zbrojnych.
Wcześniejsze kontakty z emigracyjnym kręgiem Aleksandra Hercena oraz układ z konspiracyjną rosyjską organizacją „Ziemla i Wola” nie zyskały oczekiwanego odzwierciedlenia. Co do wsparcia rewolucjonistów rosyjskich starczyć musiały deklaracje polityczne, propaganda i indywidualny zaciąg ochotniczy. W samym Cesarstwie Rosyjskim obudziły się antypolskie resentymenty, podsycane przez polakożerczych publicystów. Znów ci niepoprawni Polacy okazali się niewdzięcznikami i zdrajcami, co wymaga stosownej odpowiedzi. Szybkie stłumienie zrywu stało się powszechnie akceptowaną racją stanu, decydującą o mocarstwowej pozycji Rosji.
A inni zaborcy: Austria, Prusy? Te ostatnie, ze wspomnianym już wcześniej Bismarckiem na czele, prowadziły podwójną grę?
W starszej historiografii podejrzewano, że to pruscy agenci, doprowadzając do skrajności obydwa ośrodki prące do konfrontacji – polskich czerwonych oraz rosyjskich generałów, dążyli do wzniecenia konfliktu, który unicestwi dzieło Wielopolskiego. Z całą pewnością bismarckowskie Prusy poprzez podpisanie tzw. konwencji Alvenslebena, czyli układu granicznego z Rosją wymierzonego w polską irredentę, wbiły klin pomiędzy Petersburg i Paryż. W dalszej perspektywie poskutkowało to korzystnym dla nich osamotnieniem Francji w wojnie 1870-71 roku, umożliwiającym zjednoczenie Niemiec pod berłem władcy rezydującego w Berlinie. Sojusz francusko-rosyjski wznowiono dopiero po ćwierćwieczu. Jednocześnie posunięcie Bismarcka doprowadziło do umiędzynarodowienia sprawy polskiej, do interwentów z kręgu trzech mocarstw dołączyło w pewnym momencie sporo państw europejskich. Prusacy utrudniali przeprawianie się przez granicę ochotniczych oddziałów podążających dla wsparcia powstania, a obywatele pruscy udział w nim okupić musieli karami więzienia.
Typową dla siebie taktykę działania przyjęła Austria. Po pierwsze, uczestniczyła w próbach politycznej perswazji skierowanej przeciw Rosji tłumiącej wolnościowy zryw Polaków. Po drugie, władze galicyjskie patrzyły przez palce na organizację formacji insurekcyjnych, kierujących się na teren zaboru rosyjskiego, co z kolei miało często demoralizujący skutek, gdyż owi insurgenci chętnie wycofywali się za kordon austriacki. Osłabienie państwa carów, z którym rywalizowano o wpływy na Bałkanach oraz wśród Słowian, było na rękę Wiedniowi. Wszakże, gdy zryw wolnościowy wygasał, a wsparcie Zachodu należało do przeszłości, Austriacy wprowadzili w Galicji stan oblężenia. Powstańcy trafiali do aresztu, obywatele habsburscy – do armii, albo sił ekspedycyjnych wysyłanych dla wsparcia cesarskiego brata Maksymiliana, rządzącego w Meksyku.
Przejdźmy do kwestii walk. Mimo olbrzymiej przewagi Rosjan Polacy mieli również militarne sukcesy na polach bitew powstania styczniowego. Wykazywali się przy tym często wysokim kunsztem dowódczym. Niech Pan nam opowie o tych, które Pana zdaniem były największe i najciekawsze z wojskowego punktu widzenia.
Znaczny rozgłos, który przyczynił się do nominacji Mariana Langiewicza na stanowisko dyktatora całego powstania, związany był z jego kampanią, rozgrywającą się na południu Królestwa Polskiego. Działał w rejonie Gór Świętokrzyskich, walcząc ze zmiennym szczęściem, przebył szlak z Wąchocka m.in. przez Szydłowiec, aż po Grochowiska na granicy austriackiej. Wart uwagi jest jego triumf w bitwie na Świętym Krzyżu i pod Słupią (12 II 1863), gdy atak rosyjski na obydwie pozycje Polaków został powstrzymany, osobliwie poprzez ostrzał z murów i okien pobenedyktyńskiego klasztoru na Łysej Górze.
Równie istotny, ze względu na oddziaływanie na żmudzkich chłopów, wydaje się zbrojny przemarsz zgrupowania Zygmunta Sierakowskiego, prawdziwego Wallenroda powstania na Litwie, który przeszedł na stronę powstania z armii rosyjskiej, mimo perspektyw kariery otwierających się przed nim — miał szansę zostać doradcą samego ministra wojny. Zwycięskie starcie miało miejsce pod Ginietynami (21 IV 1863). Regularny oddział wpadł w leśną zasadzkę, podczas której po partyzanckim ostrzale rosyjscy piechurzy sześciokrotnie usiłowali przebić się przez prawe skrzydło, lecz chłopscy kosynierzy skutecznie im to uniemożliwili.
Na zdjęciu portretowym Edmund Różycki (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Na zdjęciu portretowym Edmund Różycki (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Honor polskiej jazdy, legendę kresowych zagończyków i kozackich atamanów podtrzymał Edmund Różycki rajdem kawaleryjskim formacji, gdzie rozbrzmiewał też język ruski (ukraiński) poprzez Wołyń. Starcie pod Salichą Małą (26 V) wykazało wspólny kunszt niepokonanego wodza i jego podwładnych, którzy mimo że trzykrotnie słabsi, startując z dwuszeregu, a następnie szarżując, za pomocą lanc rozbili doszczętnie czworobok rosyjskiej piechoty (co odstręczyło wrogie posiłki od włączenia się do bitwy).
Michał Heydenreich-Kruk był autorem największego powstańczego sukcesu w toczącej się wśród pól i lasów specyficznej wojnie. Pod Żyrzynem (8 VIII 1863) zastawił skuteczną pułapkę na rosyjski, eskortowany zbrojnie, a dowodzony przez Polaka w służbie carskiej konwój z pocztą wojenną. Uczestniczący w akcji insurgenci (ok. 2 tys.) uniemożliwili wydostanie się z okrążenia większości z 500 żołnierzy. Mimo presji wynikającej z ograniczonego zapasu naboi oraz przebywających w okolicy innych kolumn nieprzyjaciela zdobyto blisko 200 tys. rubli w złocie, sławę w skali ziem polskich, zszokowanej akcją Rosji i zaskoczonej brawurą partyzantów Europy.
Bitwa pod Żyrzynem, autor obrazu nieznany (fot. wikimedia/ domena publiczna)
Bitwa pod Żyrzynem, autor obrazu nieznany (fot. wikimedia/ domena publiczna)
Karol Kalita, jeden z najsprawniejszych podwładnych dowódcy II Korpusu Narodowej Siły Zbrojnej pod komendą gen. Józefa Hauke-Bosaka zapisał się w annałach jako ten, któremu udało się odnieść ostatnie zwycięstwo nieregularnej partyzantki nad rosyjskim garnizonem stacjonującym w Iłży (17 I 1864). Co ciekawe, bój rozpoczęli Rosjanie w okolicznej wsi, zostali jednak odparci, a nawet zepchnięci do miasteczka, na którego uliczkach zostali zmuszeni przez szturmujących Polaków do rozpaczliwej obrony.
Pomysłowość Polacy wykazywali nie tylko podczas starć zbrojnych. Jednymi z najbardziej spektakularnych wyczynów były dwie operacje zorganizowane przez Aleksandra Waszkowskiego. Ten człowiek musiał mieć nerwy ze stali.
Aleksander Waszkowski „mołojecką sławę” zyskał jeszcze przed objęciem, u schyłku powstania, funkcji naczelnika konspiracyjnej organizacji warszawskiej. Z Biura Pomiarów Komisji Przychodów i Skarbu wydostał mapy sztabowe dla naczelników partii zbrojnych – dzięki niespotykanie zimnej krwi i opanowaniu wynosząc je z pełnego ludzi pomieszczenia. Napad na Kasę Główną Królestwa Polskiego również był jego pomysłem. Wykorzystano pomoc doświadczonych pracowników tej instytucji, dysponującego dodatkowym kluczem kasjera oraz kontrolera (przekonanych sfingowanym pismem Rządu Narodowego i obietnicą gratyfikacji), jak też dwóch wynoszących worki z pieniędzmi woźnych. Zdobyta połowa skarbu (40 tys. złotych rubli, 470 tys. rubli w banknotach i ponad 3 mln w listach zastawnych) oznaczała oszałamiający sukces. Proporcjonalnie do kompromitacji oficjalnych władz (wkrótce Wielopolski opuści Warszawę) wzrósł autorytet tych powstańczych, a uzyskane fundusze dopomogły Karolowi Majewskiemu w miejsce konspiracyjnego rządu tzw. czerwonych prawników ustanowić nowy, koalicyjny, de facto biały.
Takie przykłady heroizmu nie były rzadkością w powstaniu styczniowym. Czy istnieje taka historia lub historie, które robią na Panu szczególne wrażenie? Nie tylko jako na historyku, ale i po prostu osobiście?
Przykładem tego, że nie zawsze silniejszy musi zwyciężyć i jak ważny bywa element zaskoczenia, jest pierwsza odnotowana na całym Mazowszu, jak i też w całym Królestwie Polskim, potyczka pod Ciołkowem (ranek 22 I 1863, jeszcze przed Tą Nocą). Stuosobowy oddziałek, uzbrojony w dwie strzelby, 30 kos, kije, topory i siekiery przygotowany został przez dowódcę Aleksandra Rogalińskiego na nadejście zespołu płk Koźlaninowa. Rosyjscy żołnierze rozciągnęli się przesadnie w łańcuch, domniemywając, iż niewiele brakuje do kapitulacji powstańców, nie nabili broni, zgodnie z rozkazem, by brać młodzież żywcem. Carski oficer zachęcał do rozejścia się. W momencie zakończenia przemówienia Rogaliński dał sygnał do ataku. Frontalnym uderzeniem rozbito przeciwnika, zabijając i raniąc 60 żołnierzy. Nie do końca są jasne okoliczności śmierci rosyjskiego komendanta: według jednej z wersji sam Rogaliński strzelił mu z fuzji w głowę. Inne źródła podają, że został zabity ciosem siekiery w tył głowy, a nawet poprzez obcięcie głowy kosą. Zgodnie z jednym z wariantów polski naczelnik natychmiast, z zaskoczenia wyeliminował pułkownika, powodując chaos i zamieszanie wśród sołdatów.
Drugi przykład heroizmu dotyczy określenia „polskie Termopile”, odnoszącego się rzecz jasna pierwotnie do bohaterskiej obrony starożytnych Spartan przed dysponującymi gigantyczną przewagą Persami. W poetyckich utworach (August Barbier, Cyprian Kamil Norwid, Maria Konopnicka) odnajdujemy tenże termin trwale kojarzący się z bitwą pod Węgrowem (6 II 1863). W otoczonym przez Rosjan miasteczku tysięczny oddział kosynierów przeprowadził kontrnatarcie ku wrogiej artylerii, wyciął w pień obsługę dział, a nawet skłonił do wycofania się nieprzyjacielską piechotę. Mimo poważnych strat poświęcenie to umożliwiło reszcie insurgentów opuszczenie miejscowości.
Kamień upamiętniający bohaterów bitwy pod Węgrowem z napisem: Na prochach Waszych, z pól polskich kamienia. Wznoszą przez pamięć wdzięczne pokolenia, 1917 (fot. wikimedia/ MOs810)
Kamień upamiętniający bohaterów bitwy pod Węgrowem z napisem: Na prochach Waszych, z pól polskich kamienia. Wznoszą przez pamięć wdzięczne pokolenia, 1917 (fot. wikimedia/ MOs810)
Zawsze robiło na mnie wrażenie zaangażowanie powstańczych dowódców w przebieg walki, gdyż często osobiście kierowali natarciem w boju. Przybyły z Francji dowódca Leon Young de Blankenheim podczas bitwy pod Nową Wsią (26 IV 1863) zatknął czapkę (kepi) na ostrzu szabli i zawołał „Avanti/Naprzód”; zelektryzowana tym posunięciem Younga, który sam ruszył pierwszy, kolumna jak jeden mąż natarła na Rosjan – ci zostali kompletnie pobici. Niestety kolejne starcie pod Brdowem (29 IV 1863), gdzie w podobny sposób inspirował podkomendnych, zakończyło się jego bohaterską śmiercią. Do insurekcyjnej legendy przeszedł dramatyczny koniec słynnego powstańczego dowódcy, zwanego  „Biczem na Moskali”, Dionizego Czachowskiego. Osaczony przez Rosjan w rejonie Wierzchowisk (6 XI 1863) ranny spadł z konia pod polną gruszą, gdzie tanio życia nie oddając, do końca się ostrzeliwał. Własnego przykładu nie unikali duchowni, np. znany organizator i uczestnik walk oddziałów powstańczych ksiądz Józef Czajkowski podczas nierozstrzygniętej bitwy pod Cyrusową Wolą (4 IX 1863) poprowadził powstańców do ataku na rosyjskie wojska z kosą i krzyżem w ręku.
Niestety kreatywność i odwaga, której nie brakowało powstańcom, nie wystarczyły, aby wygrać. Powstanie styczniowe nie miało szans powodzenia bez wsparcia mocarstw. Ale jednocześnie pojawia się pytanie – co można było zrobić lepiej ? Jakie popełniono militarne błędy, które zdecydowały ostatecznie o rozmiarach klęski?
Doszukując się błędów, zarówno kierownictwa powstańczego, jak i też poszczególnych zwierzchników oddziałów polowych skupimy uwagę na tych natury ogólnej, unikając analizy konkretnych przypadków. Oto próba ich zestawienia:
— Słabe przygotowanie powstania od strony militarnej (przysposobienie dowódców, zdobycie broni, przekazanie elementarnej wiedzy na temat działań partyzanckich). 

— Praktyczne oddanie wyboru terminu wybuchu zrywu stronie przeciwnej przez uzależnienie go od przeprowadzenia branki. 

 — W części powiatów Królestwa Polskiego odwołanie przygotowań przez przedstawicieli stronnictwa białych, którego to zaniechania wznowienie działań nie było w stanie odrobić. 

— Przeciętnie niski poziom dowodzenia, brak odgórnej koordynacji działań zbrojnych, niewielka liczba wykwalifikowanych dowódców, spory pomiędzy poszczególnymi dowódcami na tle ambicjonalnym, wskutek wad charakterologicznych, ale także różnic poglądów (biali-czerwoni-mierosławczycy). 

— Spośród kilku dowódczych grup kadrowych najlepsze predyspozycje wydawał się mieć krąg byłych oficerów armii carskiej, jednakże tak tutaj, jak i w pozostałych (weterani powstania listopadowego, emigranci oraz uczestnicy wojen i rewolucji doby międzypowstaniowej, absolwenci szkoły podchorążych w Genui-Cuneo, oficerowie armii austriackiej i pruskiej, a także innych armii, cudzoziemcy, amatorzy w zakresie znajomości rzemiosła wojskowego) ekstremalne realia wojny partyzanckiej weryfikowały dotychczas nabyte umiejętności (najlepszy przykład to niefortunne wyprawy galicyjskie). 

— Późnowiosenno-letni okres powstania, najkorzystniejszy z wielu względów nie został wystarczająco wykorzystany w zakresie zintensyfikowania aktywności i nękania wroga, a to ze względu na oryginalną doktrynę tzw. demonstracji zbrojnej, wymagającej zachowania potencjału sił zbrojnych w razie ewentualnej interwencji militarnej mocarstw. 

 — Niezrozumienie idei dekretu grudniowego Traugutta, przez większość naczelników korpusów, przygotowywanej do uregularnienia i rozbudowy armii powstańczej.
Powstanie styczniowe miało miejsce 160 lat temu, ale odcisnęło ono tak olbrzymie piętno na naszej historii, że jego dziedzictwo przetrwało wszystkich, którzy brali w nim udział. Dlaczego – w Pana opinii – zryw z 1863 r. zajmuje ważne miejsce w dziejach Polski? Jaka lekcja płynie z losów tej rewolucji?
Znaczenie konkretnego wydarzenia dziejowego powinno się oceniać na podstawie siły i czasu funkcjonowania jego skutków w narodowej świadomości. Ponieważ katastrofa 1864 r. przytłoczyła pamięć zbiorową na półwiecze, musiało być powstanie niezmiernie głębokim przełomem życia narodowego. Stanowiło kontynuację przeszłości splecioną z otwarciem nowych perspektyw przyszłościowych. Choć zasadniczego celu w postaci odzyskania niepodległości nie osiągnięto, sięgnięto jednak po efekty emigracyjnej analizy niewykorzystanych szans Powstania Listopadowego (kierownictwo entuzjastów niezachwianie wierzących w zwycięstwo, uderzenie w linie komunikacyjne przeciwnika, z przeniesieniem znaczącej części działań na Ziemie Zabrane, uwłaszczenie chłopów powołanych pod broń). Ze względu na szczupłość dysponowanych środków zostały one zaprogramowane, lecz nie zrealizowane. U steru insurekcji „wbrew nadziei pokładano nadzieję” w korzystny obrót sprawy, co mimo oczywistego wykluczenia szans na militarne zwycięstwo przeciągnęło walkę zbrojną na 15-16 miesięcy.
Jednym z kluczowych zagadnień narodowych, wskutek klęski powstania listopadowego stała się kwestia chłopska - a następne powstanie będzie tu punktem zasadniczym i zwrotnym, gdyż przed uświadomionym i politycznie czynnym społeczeństwem postawi zadanie walki o duszę polskiego chłopa (wygraną po kilkudziesięciu latach, w 1920 r.) Kolejnym stanie się wątek przedrozbiorowych granic, z erozją poczucia niezachwianej całości ziem kresowych, ewoluującą ku idei federacyjnej. Dalej wymienić trzeba rolę katolicyzmu i kościoła katolickiego w genezie i przebiegu zrywu styczniowego. Ważnym wnioskiem będzie spostrzeżenie, iż tylko sprzyjająca koniunktura geopolityczna umożliwia skuteczną walkę o niepodległość.
W zaborze austriackim, korzystając z tej konkretnie nauki, wykorzystano kilkuletnią koniunkturę wewnętrzną – zarówno w monarchii habsburskiej jak i międzynarodową – dla uzyskania szerokiej autonomii, istotnej dla wzmocnienia narodowej kultury podczas jej zwalczania w pozostałych zaborach. Na Górnym Śląsku zryw styczniowy pośrednio pobudził repolonizację, a na Pomorzu ożywił ruch narodowy pośród ludu. Końcowa konstatacja będzie zatem taka, że nawet przy ożywionej krytyce inspiratorów dowolnego wystąpienia insurekcyjnego, jego uczestnicy zawsze otoczeni będą patriotycznym kultem. Wreszcie last, but not least – powstanie styczniowe jako bodziec uświadomienia narodowego wywołało siłę sprawczą zwycięskiej batalii o niepodległość.
Rozmawiał Rafał Sroczyński

Więcej na ten temat