Rozrywka

„Program dał mi poczucie, że się sprawdziłam” – mówi Ula Flisek z „Sanatorium miłości”

Ula Flisek w programie „Sanatorium miłości”
Ula Flisek w programie „Sanatorium miłości” / Fot. TVP
podpis źródła zdjęcia

Czy po zakończeniu telewizyjnego show uczestniczka „Sanatorium miłości” kontynuuje znajomość ze Zdzisławem oraz skąd czerpie pokłady dobrego humoru? Ula Flisek zdradza kulisy programu, a także opowiada o swoim życiu, rodzinie i planach na przyszłość.

Kilka dni temu w mediach ukazały się zdjęcia Twoje i Józka ze wspólnej imprezy, na której brylowaliście na parkiecie. Widać, że dobrze się bawiliście. Jednak widzowie „Sanatorium miłości” wiedzą, że w programie tworzyłaś parę ze Zdzisławem. Czy to znaczy, że nastąpiło jakieś przetasowanie w związkach?


Żadne przetasowanie! Józek jest niesamowitym człowiekiem, podziwiam go. Od przyjazdu z Buska utrzymujemy kontakt i często rozmawiamy przez telefon. Wiem, że cokolwiek mu powiem, o co go zapytam, poradzę się, Józek będzie ze mną szczery. Łączą nas wspólne przeżycia i spostrzeżenia, podobnie reagujemy w różnych sytuacjach, mogę mu zaufać. Budujemy przyjaźń, ale tylko i wyłącznie przyjaźń. Ja to wiem, Józek to wie i wiedzą to chyba wszyscy ludzie w naszym wieku, że zbudowanie przyjaźni trwa. Nie zdarzyło mi się w życiu mieć przyjaciela mężczyzny, ale myślę, że w tym przypadku coś z tego będzie: czysta, szczera, prawdziwa przyjaźń z osobą mądrą życiowo.


A jak wygląda dziś Twój związek ze Zdzisławem? Z zapartym tchem oglądaliśmy, jak z odcinka na odcinek zbliżacie się do siebie. Jest kontynuacja tej znajomości?


Mamy dobrą relację, ale mieszkamy w różnych miastach, więc nie widujemy się często, ciągle się jeszcze sobie przyglądamy. Może ja bardziej Zdzichowi niż on mnie, bo po obejrzeniu programu w telewizji pewne rzeczy mnie zastanowiły. Dopiero teraz zobaczyłam cechy, których u niego nie podejrzewałam. Ale też staram się podejść do tego dojrzale, nie mogę powiedzieć, że się na siebie boczymy. Może rzadziej niż kiedyś ze sobą rozmawiamy, ale też od czasu zakończenia programu byliśmy na kilku koncertach w filharmonii, wyjechaliśmy do Kazimierza, by się lepiej poznać, kilka razy przyjechał do mnie do Gdańska.


Ale jesteście parą czy nie?


Nic nie jest zaklepane, bo po powrocie z sanatorium przyszło prawdziwe życie i musimy sobie z prozą codzienności poradzić, ale nie przekreślam tej znajomości. Sama jeszcze nie wiem, jak się rozwinie. Dziś jesteśmy na takim etapie, że powyjaśnialiśmy sobie pewne rzeczy; to jest cały czas otwarta księga. Nie mogę kardynalnie powiedzieć, że nasz związek to przeszłość, ale też nie powiem, że na pewno mamy przed sobą przyszłość, że jesteśmy razem. Nasza relacja teraz zaczyna się rodzić od początku, wciąż się poznajemy, to jest proces.


Czyli jak w normalnym życiu – przecież pary poznające się poza programem rzadko deklarują po miesiącu, że na pewno ze sobą będą, wezmą ślub.


Ależ oczywiście. Mam uczulenie na słowo „ślub”, bo związek między ludźmi w dojrzałym wieku nie musi koniecznie kończyć się zaręczynami i weselem. Wiem, ludzie tego oczekują i to jest naturalna kolej rzeczy u młodych, ale my tak naprawdę dopiero teraz zaczynamy się sprawdzać w różnych sytuacjach życiowych. Już wiemy, co nam w duszy gra, wiele nas łączy, to jest dla mnie istotne, ale jestem bardzo ufna, otwarta i gdy ktoś nie zagra fair, bardzo mnie to boli.

Ula i Zdzisław w programie „Sanatorium miłości” / Fot. TVP
Ula i Zdzisław w programie „Sanatorium miłości” / Fot. TVP

Chodzi o jego randkę z Anitą?


Idziesz w dobrym kierunku, ale wolałabym nie roztrząsać tego tematu.


Rozumiem. Powiedz w takim razie, czego szukasz w mężczyźnie, żeby został Twoim partnerem?


Trafnie to określiłaś, bo właśnie o to mi chodzi – szukam partnera. Nie oczekuję wyznań, deklaracji, nie potrzebuję wisieć na mężczyźnie. Nie interesuje mnie jego powierzchowność, ile ma wzrostu czy jakiego koloru są jego oczy. Bardziej ciekawi mnie to, co ma w głowie, czyli jakie ma przemyślenia, czy jest dojrzały. Ważne dla mnie jest też poczucie humoru. Nie lubię osób opowiadających tylko o smutkach, cynicznych czy stereotypowo podchodzących do życia, do kobiet. Każda z nas już swoje obowiązki przerobiła i teraz chciałybyśmy pożyć dla siebie, ale mając wsparcie mentalne i partnerskie. Dla mnie to nie oznacza koniecznie wspólnego mieszkania, bo przecież każdy z nas ma już urządzone życie, dom, swoje przyzwyczajenia, utarte ścieżki. I mimo że uciekam od tego „dnia świstaka”, to wiem, że trudno się przestawić na przyzwyczajenia drugiego człowieka, też dojrzałego i doświadczonego przez życie; trudno jest je zaakceptować. Zdzich myśli podobnie, rozmawialiśmy o tym od początku i uzgodniliśmy, że jeśli będziemy rozwijać naszą znajomość, to niekoniecznie przeprowadzając się do siebie czy przyklepując to papierkiem.


Czy w dojrzałym wieku inaczej patrzysz na mężczyznę niż kiedyś?


Gdy byłam młodsza, szukałam w mężczyźnie poczucia bezpieczeństwa, liczył się dla mnie też wygląd, tembr głosu. Nie oszukujmy się – młoda osoba czasami ma klapki na oczach, coś ją zachwyci i koniec, nie myśli racjonalnie, motylki w brzuchu przesłaniają świat. A potem przychodzi szara rzeczywistość, dom, rodzina, dzieci, obowiązki i wychodzą na jaw problemy. Ja byłam pogubiona w moim otwieraniu oczu, nieźle dostałam po łapkach. Ale nie chcę o tym mówić, to przeszłość. Wracając do pytania: kiedyś postrzegałam mężczyzn oczami, a teraz rozumem. Mężczyzna musi mi imponować swoją mądrością, nastawieniem do świata, poczuciem humoru. W tym momencie mojego życia to jest dla mnie najważniejsze. I pozytywne patrzenie na czas, który nam jeszcze został, bo nie oszukujmy się – jesteśmy już w trzecim etapie życia.


Ale tu też jest wiele pozytywów: jesteście na emeryturze, nie trzeba już chodzić do pracy, a wciąż macie energię i chęć do życia.


No właśnie, my nic nie musimy musieć, nic udowadniać. Po przejściu na emeryturę miałam takie chwile, że pomyślałam: „Ale jak to mam nic nie robić? Ja? Z taką energią?”. Więc wróciłam do pracy, znów jako nauczycielka, ale wytrzymałam dwa miesiące. Szkoła, która dała mi zatrudnienie, oddalona była o 45 minut jazdy, do domu wracałam o 17. Zastanowiłam się wtedy: „Po co mi to? Komu chcę coś udowodnić?”. Więc powiedziałam sobie: „Ula, stop. Pracowałaś 41 lat, wystarczy”. Teraz stawiam na siebie, sport, ukochany rower.

Ula Flisek w programie „Sanatorium miłości” / Fot. TVP
Ula Flisek w programie „Sanatorium miłości” / Fot. TVP

I książki. Co czytasz najchętniej?


Przede wszystkim dużo biografii, ale też lubię sensacje psychologiczne, moim ulubionym autorem jest Harlan Coben. I przyznam, że pochłaniam książki mojej córki, Karoliny Głogowskiej, która jest pisarką i ma na swoim koncie wiele pozycji, a kolejną właśnie pisze. Czytam je namiętnie i jestem z Karoliny dumna! Muszę przyznać, że najbardziej obawiałam się jej reakcji, gdy usłyszy, że wybieram się do programu, dlatego dowiedziała się o tym jako ostatnia z moich córek. Na szczęście zareagowała pozytywnie, również wtedy, gdy oglądała mnie potem na ekranie. Przyznała, że byłam sobą, taką jak zwykle. Bo ja nie jestem w życiu przebojowa. W programie był taki moment, że czułam się zagubiona, patrzyłam na koleżanki i myślałam: „Co ja tu robię?”. Chciałam czasem schować się w kąciku. Ale finalnie cieszę się, że się w programie znalazłam.


Ludzie są różni, dzięki temu każdy z widzów mógł się z kimś z ekranu utożsamiać, z Tobą na pewno też.


Również tak myślę. W końcu przeszłam wiele etapów castingu, z jakiegoś powodu wybrano właśnie mnie.


A widziałaś poprzednie edycje? Kiedy uznałaś, że chcesz sama spróbować?


Gdy na castingu zapytano mnie, kto z poprzednich edycji „Sanatorium miłości” najbardziej mi się spodobał, szczerze przyznałam, że nie oglądałam żadnego odcinka w całości, tylko jakieś fragmenty, gdy byłam u mamy (fanki programu). Dopiero później w Internecie zaczęłam oglądać czwarty sezon. Zobaczyłam, jacy ci ludzie są przebojowi! Nie stereotypowi emeryci, ale bardzo sprawni fizycznie; to moja grupa krwi. Pomyślałam, że warto tam iść i jeśli nie uda się szaleńczo zakochać, to dobrze będzie znaleźć przyjaźń, sprawdzić samą siebie. To mnie zachęciło. Jestem przeciwna myśleniu, że emerytkom nie wypada mieć długich włosów czy kolorowo się ubierać. W środku czuję się młoda, nie uznaję, że coś mi nie wypada. Nieważne, co sobie ktoś o mnie pomyśli, ja to robię dla siebie. I spróbowałam.


Gdy się dowiedziałaś, że Cię wybrali, pomyślałaś: „jak fajnie!”? Czy raczej: „co ja narobiłam?”?


Przestraszyłam się! Nawet chciałam się wycofać, gdy nie mogłam sobie poradzić z wysłaniem filmiku o sobie, o który poprosił mnie producent. Potraktowałam to jako znak od losu, żeby jednak dać sobie spokój. Ale zadzwonił Paweł, realizator, pomógł mi i dalej poszło. Gdy w kolejnych etapach wysłano mnie na badania lekarskie, dotarło do mnie, że robi się poważnie. Kiedy dostałam wiadomość, że się zakwalifikowałam, to był kosmos! Nie sądziłam, że mogę swoją osobą kogoś zainteresować. Tym bardziej, że bardzo oszczędnie opowiadałam o swoim życiu. Dopiero podczas programu w rozmowie z Martą Manowską powiedziałam o chorobie, którą przeszłam, ale tylko tyle, że ją pokonałam i że już jest dobrze.

Ula Flisek w programie „Sanatorium miłości” / Fot. TVP
Ula Flisek w programie „Sanatorium miłości” / Fot. TVP

A co mówią córki, gdy Cię teraz oglądają?


Jeszcze przed emisją Karolina, która ma kontakt ze światem gwiazd, zapytała: „Mamuś, czy ty wiesz, że będziesz celebrytką?”. A ja odparłam: „Stop, to chyba zależy ode mnie”. Sława? Śmiać mi się z tego chciało.


Ale jesteś rozpoznawalna?


Zdarza się, że podchodzą do mnie ludzie porozmawiać, zrobić sobie zdjęcie. To sympatyczne, ale też zaskakujące. Przecież jestem tą samą Ulą, której kiedyś nikt nie znał. Czasem nie wiem, jak się zachować, ale uśmiecham się, bo jest mi miło. Jednak popularność nie jest mi do niczego potrzebna.


Czy Ciebie ten program zmienił? Coś ci dał? A może coś odebrał?


Dał mi odwagę mówienia o sobie, obycie z kamerą, pozbyłam się nieśmiałości, którą miałam mimo tego, że pracowałam jako nauczycielka w klasach 1 -3 i by dzieciom przekazać wiedzę, musiałam czasem odegrać przed nimi teatrzyk. Tu z kolei pokazuję siebie i to mi pozwoliło przełamać moją niechęć do zwierzeń, wycofanie. Program dał mi poczucie, że się sprawdziłam, że coś mi się udało, umiałam nawiązać i rozwinąć ciekawą znajomość. Gdy poznałam Zdzicha, nie interesowała mnie już relacja z nikim innym, skoncentrowałam się wyłącznie na nim. Tylko ze Zdzichem miałam od razu tę nić porozumienia. No ale też dopiero podczas oglądania odcinków w telewizji zobaczyłam, że muszę się za siebie wziąć, bo za dużo ważę. I w telewizji widać mój wiek, co obudziło jakieś kompleksy, bo czuję się młodo, więc to było dla mnie trochę zaskakujące. Ale co ja z tym zrobię? Nic. Muszę z tym żyć.


Jesteś bardzo pogodną osobą. Skąd czerpiesz pokłady dobrego humoru?


To banał, ale wolę patrzeć na życie pozytywnie. Nie powiem, miałam momenty, gdy się załamywałam, musiałam zmuszać się do wyjścia z domu, pokonywać samą siebie, ale zauważyłam, że więcej daje mi uśmiechanie się niż smucenie. Lepszy jest dystans do problemów, życzliwość do wszystkich wokół niż poddawanie się przygnębieniu. Widzę, jak ulotne jest życie. Wszystko jest dobrze, nagle pstryk, diagnoza: rak. Po wyzdrowieniu zrozumiałam, że trzeba cieszyć się z tego, co się ma. Może ktoś pomyśli, że jestem naiwna. Niech myśli, mnie ta naiwność dziecka cieszy. Chcę wierzyć w ludzi, w ich dobroć. Kiedyś moja córka zauważyła, że potrafię pewne złe rzeczy wyprzeć. Tak, wypieram je po to, żeby nie wpędzać siebie w kanał i tego się będę trzymać. Cieszę się, że słońce wyszło, że mogę iść na rower, doceniam nawet najprostsze rzeczy.

Ula Flisek w programie „Sanatorium miłości” / Fot. TVP
Ula Flisek w programie „Sanatorium miłości” / Fot. TVP

Kiedy pokonałaś chorobę?


15 lat temu, w 2008 roku. Wtedy urodziła się moja wnuczka Julia, a ja miałam operację i przeszłam dwa cykle naświetlań. Do końca nie chciałam wierzyć, że to mnie spotkało, więc zgadza się: wypieram to, co złe. Ale najważniejsze, że już wszystko jest dobrze, zajęłam się sobą, a rak nie był wyrokiem. Nauczyłam się być dla siebie dobra i widzieć dobro w innych.


Masz trzy córki. Gdybym je zapytała, jaką jesteś mamą, co by powiedziały?


Że gdy były młodsze, byłam mamą zbyt wymagającą, co mi zresztą powiedziały. Moje wycofanie i niskie poczucie wartości wyniosłam z przemocowego domu, więc chyba nie w pełni umiałam przekazać im miłość, którą miałam w sobie, dodatkowo wiele problemów musiałam sama pokonywać, bo w małżeństwie też nie miałam wsparcia. Wszystkie obowiązki domowe, opiekowanie się chorymi dziećmi były na mojej głowie. Pewnie dlatego zbyt stanowczo reagowałam, wyznaczałam im obowiązki, chciałam, by wszystko było zrobione szybko, czasem krzyknęłam. Dziewczyny miały mi to za złe i ja sama miałam do siebie pretensje, że okazuję im za mało czułości. Byłam sfrustrowana, przytłoczona, ukrywałam przed nimi wiele rzeczy, bo uważałam, że dobro dzieci jest najważniejsze. Ale nie do końca się to udało, córki rosły w poczuciu, że ich dzieciństwo powinno wyglądać inaczej, radośniej. Później, gdy same dorosły, lepiej mnie zrozumiały, dużo o tym rozmawiałyśmy, wyjaśniałyśmy. Doceniły, że wspomagałam je, jak umiałam, nie blokowałam im marzeń. Dałam tyle, ile w tamtym czasie mogłam im dać.


A jaką jesteś babcią?


Mam dwie wnuczki i czekam na każdą chwilę, kiedy mogę się z nimi zobaczyć. Ze starszą, 15-letnią Julką, córką Karoliny, widuję się często, mieszka i chodzi do szkoły niedaleko mnie. Lubię momenty, gdy zostaje u mnie na weekend. Często mi mówi: „Wiesz babciu, ty nie jesteś typową babcią”, pożycza ode mnie ciuchy. To mnie cieszy. W dzieciństwie mówiła na mnie „babi Ula”.


A młodsza?


Jagoda jest córką Weroniki, ma 2 latka, mieszka w Warszawie z rodzicami. Ona z kolei mówi na mnie: „babcia Oja”. Jeżdżę do nich, gdy tylko mogę, cieszę się z ich zaufania, że gdy chcą gdzieś we dwójkę wyjechać, zostawiają Jagodzię pod moją opieką. Wnuczka jest kochana, doskonale rozwinięta. Jestem szczęśliwa, że moje córki mają pewność, że dobrze zajmę się ich dziećmi. Cieszę się, że jestem im potrzebna. Moja trzecia córka, Asia, też się niedawno przeprowadziła do Warszawy, dostała tu świetną pracę. Jest artystyczną duszą, skończyła filmoznawstwo, scenopisarstwo. Ma swój świat, nie da się przerobić na niczyje kopyto, jest oryginalna. Podpowiada mi, co czytać, jest zafascynowana Kafką, nawet jej kot ma na imię Kafka. Cenię też jej opinie na temat filmów. To o niej w programie powiedziałam, że w wieku 2,5 miesiąca przeszła zawał serca i wylądowałyśmy w USA na operacji, która jej uratowała życie. Ta choroba to był wyrok, w Polsce takich wad wtedy nie operowano, zdrowie Asi to była nasza wygrana. Potem bałam się, czy nie zdradziłam zbyt dużo podczas wywiadu, ale córka nie miała mi tego za złe. Obejrzała odcinek i skwitowała: „Mamuś, wszystko w porządku”.


Jakie masz plany na najbliższy czas?


Planuję z moją przyjaciółką Emilką wypad do ciepłych krajów, żeby naładować baterie. A może wybierzemy się ze Zdzichem na koncert? Albo – tak jak już wielokrotnie – na spacer po plaży? Może znów po mnie przyjedzie i przejdziemy się naszą plażą z Brzeźna do Sopotu i będziemy sobie rozmawiać? Zobaczymy, jestem otwarta na propozycje. Patrzę z uśmiechem do przodu, nic więcej mi nie trzeba. Po prostu będę żyła.


(KO)


Program Sanatorium miłości można oglądać na TVP VOD.


Więcej na ten temat