Od września 2024 r. Katarzyna Dowbor pełni rolę Prezesa Fundacji TVP. W wywiadzie dla TVP.pl prezenterka opowiedziała o kulisach pracy w organizacji, pomaganiu i marzeniach. Zapraszamy do lektury!
Artykuł aktualizowany 7 marca 2025 roku z okazji urodzin Katarzyny Dowbor.
Paulina Gerasik: Od wielu lat angażuje się Pani w pomoc charytatywną w wielu dziedzinach. W tym roku objęła Pani stanowisko Prezesa Fundacji TVP. Co daje pomaganie innym i dlaczego ta działalność jest dla Pani tak ważna?
Katarzyna Dowbor: Myślę, że każdy, kto chce przeżyć intensywne emocje, powinien spróbować pomagać. Kiedyś ktoś mądry powiedział, że nic nie daje tyle radości i siły, co pomoc innym. I ja się z tym zgadzam – dawanie jest o wiele cenniejsze niż branie. Kiedy się osiągnie pewną stabilizację w życiu, spełni cele, zdobędzie doświadczenie, warto tę energię przekierować na tych, którzy nie mają tyle szczęścia. Usłyszałam kiedyś słowa: „Ty już bardziej Kasią Dowbor nie będziesz”, ale jeżeli mogę wykorzystać to, co zdobyłam przez lata, swoją twarz, nazwisko, żeby pomagać – wtedy ma to ogromny sens. Pomaganie daje mi poczucie wartości, siłę i satysfakcję.
P.G.: Czy jest jakaś historia lub wydarzenie, które szczególnie zapadły Pani w pamięć i stanowią inspirację do działania?
W programie prowadzonym przeze mnie w ciągu wielu lat spotkałam dużo rodzin, których historie naprawdę głęboko mnie poruszyły. Bardzo przeżywałam przypadki osób borykających się z licznymi problemami: chorobami, klęskami żywiołowymi, trudnymi warunkami życiowymi. Na początku czułam bezradność, bo jak można poradzić sobie z tyloma nieszczęściami naraz. Z czasem jednak zrozumiałam, że nie chodzi o to, by tylko współczuć i płakać. Prawdziwa siła tkwi w działaniu – w tym, że wstajemy, podejmujemy kroki, załatwiamy sprawy i się angażujemy. Była to dla mnie ogromna lekcja dojrzałości.
Jedna z najbardziej poruszających historii dotyczyła pani Eli. Sama wychowywała dwoje dzieci, opiekowała się bardzo chorymi rodzicami, a mimo to zawsze promieniowała od niej pozytywna energia. Jej syn Mateusz marzył o studiowaniu informatyki, ale nie było to możliwe z powodu trudnej sytuacji finansowej. Wtedy z producentką programu postanowiłyśmy mu pomóc. Udało się zdobyć sponsora, który zafundował Mateuszowi stypendium pokrywające koszty jego utrzymania podczas studiów. Dzięki temu chłopiec mógł się skupić na nauce, a nie na tym, by szukać pracy, żeby przetrwać. To było coś niesamowitego. Proszę sobie wyobrazić, że kręcimy świąteczny program, przyjeżdża pani Ela z obydwojgiem dzieci, a Mateusz wyciąga dyplom i z dumą pokazuje, że ukończył licencjat. Był to jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu – poczułam ogromną radość i satysfakcję, że mogłam być częścią tej historii.
P.G.: To musiało być niesamowite uczucie.
K.D.: Mateusz po ukończeniu studiów licencjackich kontynuował naukę i zrobił magisterium. My daliśmy mu wędkę, a on sam złowił wielką rybę. I to jest dla mnie najpiękniejsza satysfakcja – widzieć, jak dzięki naszej pomocy ktoś staje na nogi i realizuje swoje marzenia.
P.G.: A co słychać u nich teraz?
K.D.: Wciąż dobrze sobie radzą. Pani Ela to niezwykła osoba – co roku, w rocznicę remontu, zawsze się do nas odzywa. To naprawdę wzruszające, że o nas pamięta. Za każdym razem, gdy ma okazję, podkreśla, jak ogromne zmiany zaszły w jej życiu i życiu jej dzieci dzięki naszemu programowi. Niesamowite, jak bardzo jest wdzięczna.
To też jedno z doświadczeń, które ogromnie zmotywowało mnie do działania. Dlatego postanowiłam zostać Prezesem Fundacji TVP – by móc dawać więcej takich wędek i pomagać ludziom, którzy naprawdę zasługują na szansę. Wiem, że jeśli tylko otrzymają wsparcie, sami zdołają osiągnąć wielkie rzeczy. To daje ogromną radość – wiedzieć, że zrobiliśmy coś, co naprawdę zmienia życie.
P.G.: Gdy fundacja niedawno wznowiła działalność, w Polsce rozpoczęła się fala powodzi. W jaki sposób udało się tak szybko podjąć decyzję o wsparciu poszkodowanych i uruchomić pomoc na wielu frontach? Co Pani zdaniem sprawiło, że akcja odniosła tak duży sukces?
K.D.: To był naprawdę wyjątkowy moment. Zaledwie trzy tygodnie po wznowieniu fundacji przez południe Polski przeszła powódź i wtedy od razu zapadła błyskawiczna decyzja. Władze TVP zapytały, czy damy radę zorganizować pomoc. Odpowiedzieliśmy jednoznacznie: tak, oczywiście.
Tym, co sprawiło, że akcja okazała się tak skuteczna, było zaufanie naszych widzów. Po latach pracy w telewizji udało mi się nawiązać bliską więź z publicznością i to właśnie ona odpowiedziała na nasz apel. W zaledwie kilka tygodni zebraliśmy ponad 14 milionów złotych – to dla mnie ogromny sukces. Każdą złotówkę przekazujemy dokładnie tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. I to jest dla nas ogromna odpowiedzialność, dlatego cały zespół fundacji pracuje pro bono – nie bierzemy wynagrodzenia, ponieważ wszystkie środki są przeznaczone na pomoc naszym podopiecznym.
P.G.: Wspomniała Pani o zespole Fundacji TVP. Kto jeszcze stoi za sukcesem tej akcji?
K.D.: Między innymi świetny zespół w zarządzie, w skład którego wchodzą Agnieszka, Piotr i ja. Wspólnie koordynujemy wszystkie działania i bardzo dobrze się rozumiemy. Śmiejemy się, że razem z Agnieszką zajmujemy się stroną emocjonalną, a Piotr odpowiada za konkretne działania. Kiedy w czasie powodzi pojawiła się pilna potrzeba, od razu powierzyliśmy Piotrowi zadania: trzeba załatwić osuszacze, sprzęt do ratowania ludzi – i on już to organizował. Agnieszka pojechała na teren powodziowy, nagrała materiał i przekazała informację, że potrzebny jest koncentrator tlenu i łóżko z podnośnikiem dla bardzo ciężko chorej kobiety, która cudem przeżyła. Piotr natychmiast odpowiedział: „Zaraz to załatwię.”. Dzięki naszej sprawnej współpracy kilka tirów pełnych darów dotarło na miejsce w ekspresowym tempie. Pomogły w tym również darowizny rzeczowe zbierane przez wszystkie ośrodki telewizyjne. Piotr naprawdę potrafi działać szybko i efektywnie, a nasza rola polega na wspieraniu go w tym, w czym jesteśmy najlepsze.
W fundacji mamy także zespół doradców: lekarzy, prawników oraz Magdę Różczkę, która od lat się angażuje w pomoc rodzinom zastępczym. Razem postanowiłyśmy, że wykorzystamy nasze kontakty i zaufanie ludzi, by pomagać dzieciom i rodzinom w potrzebie. Magda również ma swoją fundację, ale wierzymy, że współpraca z innymi organizacjami, które robią to od lat, jest kluczowa. Razem możemy zrobić więcej.
P.G.: Na początku listopada Fundacja TVP ruszyła z kampanią wizerunkową. Jak wspomina Pani pracę nad spotem promocyjnym?
K.D.: To było bardzo wzruszające doświadczenie. Miałam okazję poznać niezwykłe dzieci, które mimo trudnych życiowych okoliczności wykazują ogromną odwagę i siłę. Jedną z takich osób jest mała Ola, podopieczna Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie, która zmaga się z rakiem. Fundacja współpracuje z zespołem ekspertów, w tym z lekarzami onkologami. Wszyscy oni wspierają nas w podejmowaniu decyzji dotyczącej tego, które z dzieci potrzebują pomocy w pierwszej kolejności.
Kiedy nagrywałyśmy spot, Ola musiała udać się na chemioterapię. Mimo cierpienia pozostała niezwykle mądra i pogodna, co bardzo mnie wzruszyło. Podczas nagrania przekazała przez swoją opiekunkę, że chciałaby zrobić ze mną zdjęcie. Postanowiłam więc poczekać, aż skończy leczenie. To było dla mnie bardzo ważne spotkanie. Po zrobieniu zdjęcia wręczyła mi prezent – różową bransoletkę, którą sama zrobiła z koralików. Z przekonaniem powiedziała, że chciała mi ją podarować na szczęście.
P.G.: Rzeczywiście w takich chwilach trudno się nie wzruszyć, zwłaszcza będąc osobą tak empatyczną.
K.D.: Pamiętam, jak powiedziałam jej: „Oleńko, ty potrzebujesz szczęścia, bo musisz wyzdrowieć. Szczęście jest teraz dla ciebie najważniejsze”. A ona odpowiedziała: „Tak, ale chciałabym, żeby pani też miała szczęście”. To były piękne słowa. Niezwykle poruszające. Myślę, że w życiu o wiele więcej radości i satysfakcji przynosi nam to, co dajemy innym, niż to, co dostajemy. Tego nauczyłam się już wielokrotnie.
P.G.: Dobrze, że Pani przytacza te historie, bo są one naprawdę inspirujące i wzruszające. Mam nadzieję, że dotrą też do innych i również zachęcą ich do pomocy.
K.D.: Fundacja to ogromna odpowiedzialność. Przyznaję, że początkowo miałam obawy – to przecież cudze pieniądze, które musimy rozdzielać z rozwagą. Ale nic nie daje tyle satysfakcji, co pomoc innym. Poczucie, że robi się coś ważnego, coś, co ma realny wpływ na życie ludzi, jest niezastąpione. Dlatego zdecydowałam się podjąć tego wyzwania i teraz wiem, że muszę walczyć o tych, którzy naprawdę potrzebują wsparcia.
P.G.: Jak udaje się Pani łączyć pracę w mediach z działalnością charytatywną?
K.D.: Myślę, że to po prostu wynika z pasji do pracy, którą wykonuję. Zawsze lubiłam to, co robię, dlatego mimo że teoretycznie jestem na emeryturze, nie wyobrażam sobie, by nie pracować. Poza tym mam taki charakter, że nie potrafię siedzieć bezczynnie – muszę działać. Jeśli chodzi o połączenie obowiązków zawodowych z życiem domowym, to faktycznie nie jest łatwo. Mam sporo zwierząt, w tym z adopcji, więc obowiązków domowych nie brakuje. Niemniej jakoś udaje się wszystko zsynchronizować. Najważniejsze, że dajemy radę. Wszystko jest kwestią organizacji i dobrego planowania.
P.G.: Z doświadczenia wiem, że często nam się wydaje, że nie mamy czasu na nic, dopóki nie zaczniemy działać. Wówczas okazuje się, że czas nagle się znajduje.
K.D.: To prawda – im więcej obowiązków, tym lepiej potrafimy zarządzać swoim czasem. Okazuje się, że jeśli tylko dobrze się zorganizujemy, to wszystko jest do zrobienia. Chyba właśnie na tym polega cała tajemnica.
P.G.: Czym, według Pani, Fundacja TVP może się wyróżniać na tle innych organizacji charytatywnych?
K.D.: Myślę, że naszą największą siłą jest podejście oparte na współpracy, nie rywalizacji. Zawsze byłam zwolenniczką tego, by fundacje i organizacje charytatywne ze sobą współdziałały, a nie konkurowały. Wspólne działanie daje większy efekt i pozwala na dotarcie do większej liczby osób w potrzebie. Fundacja TVP opiera się na hojności i dobrym sercu widzów, którzy odpowiadają na nasze prośby o pomoc.
Poza tym dużym atutem jest fakt, że mamy pełne wsparcie telewizji publicznej, która jest ogromnym medium i ma ogromną siłę. Gdy zaczęła się powódź, momentalnie zorganizowaliśmy koncert na rzecz powodzian – to dowód na to, jak szybko telewizja reaguje na potrzeby społeczne.
P.G.: Jakie doświadczenia z przeprowadzonej zbiórki mogłyby zostać wykorzystane przy realizacji przyszłych projektów charytatywnych?
K.D.: Myślę, że kluczowa jest szybka reakcja. Kiedy pojawiła się powódź, nie czekaliśmy ani chwili – od razu zorganizowaliśmy zbiórkę. Dzięki temu, że zareagowaliśmy tak szybko, udało nam się zebrać ogromną kwotę w krótkim czasie. To pokazuje, jak ważne jest działanie natychmiastowe. Czas w takich sytuacjach jest bezcenny.
Kolejna rzecz, której się trzymamy, to nieprzekazywanie pieniędzy bezpośrednio do rąk osób potrzebujących. Zebrane środki przeznaczamy na konkretne rzeczy: rehabilitację, wózki, turnusy, sprzęt medyczny – płacimy tylko za faktury. To daje darczyńcom pewność, że ich pomoc trafia tam, gdzie naprawdę jest potrzebna. W przypadku wspierania powodzian staramy się, żeby pieniądze docierały do całej społeczności – na odbudowę szkół, domów dziecka czy renowację boisk. Dzięki temu wiele osób skorzysta z pomocy. I myślę, że w takiej formie będziemy ją kontynuować – dbać, żeby wszystko było przejrzyste i odpowiedzialne. Każda złotówka jest ważna; to są pieniądze naszych widzów, którzy nam ufają, wspierając naszą fundację. Musimy zadbać o to, by środki trafiały tam, gdzie są naprawdę potrzebne.
P.G.: Działania Fundacji TVP mogą być inspiracją dla wielu, którzy chcieliby się zaangażować w pomoc charytatywną. Jakie ma Pani rady dla tych, którzy pragną pomóc, ale nie wiedzą, od czego zacząć?
K.D.: Myślę, że najważniejsze to rozejrzeć się wokół siebie. Zauważmy, co się dzieje w naszej najbliższej okolicy. Bardzo często, obserwując inne osoby, skupiamy się na tych, których widzimy w telewizji, a zapominamy o ludziach i zwierzętach mieszkających tuż obok nas. Często wystarczy spojrzeć na sąsiada, który może się zmagać z trudnościami. Ja zawsze powtarzałam, że jeśli robisz remont, nie wyrzucaj resztek materiałów – rozejrzyj się, może ktoś w okolicy potrzebuje pomocy, by dokończyć swoje prace. Może sąsiad nie ma pieniędzy na farby czy płytki, a ty masz je w nadmiarze. Podaruj mu to! Przykładów takich sytuacji było wiele – widziałam, jak ogromną różnicę może zrobić drobna pomoc, która nie wymaga wielkich pieniędzy, a potrafi zmienić życie.
Pamiętam sytuację, kiedy przy bardzo zniszczonym domu, który remontowaliśmy, stała nowa, elegancka willa. W ogrodzie leżały niepotrzebne już materiały budowlane, ale nikt z właścicieli nie pomyślał, żeby zaoferować je sąsiadom, którzy naprawdę ich potrzebowali. Można było im pomóc w remoncie albo po prostu podarować te materiały. Takie gesty są naprawdę cenne.
P.G.: Już w latach 90. angażowała się Pani w sprawy społeczne, m.in. będąc radną w podwarszawskim Piasecznie. Czy pamięta Pani swoje pierwsze doświadczenia w działalności społecznej? Jak to się zaczęło?
K.D.: To było dość zabawne... Wprowadziłam się tam jako młoda dziennikarka, rozpoznawalna, ale nie aż tak bardzo. I pamiętam, że mieszkańcy wsi poprosili mnie, żebym wystartowała w wyborach. Powód był prosty – musieliśmy załatwić wodociąg, bo nie było wody. Studnie wysychały i nie było czego pić. Mieszkańcy uznali, że to ja będę najlepszą kandydatką, bo ludzie mnie znali i wiedzieli, że szybko się zorganizuję. Zgodziłam się i... wygrałam. W końcu udało się doprowadzić wodociąg do wsi.
P.G.: Musiała Pani mieć dużo pewności siebie, by podjąć się takiej odpowiedzialności.
K.D.: Myślę, że bardziej wierzyłam w to, że trzeba działać. Zawsze byłam osobą, która stawia na walkę o coś, co uważa za słuszne. Zależało mi na tym, by pomóc swojej społeczności. I nie zrobiłam tego sama – zyskaliśmy poparcie, bo umiałam nawiązać relacje, przekonać innych, że to jest ważne.
Kiedy wodociąg został załatwiony, uznałam moje zadanie za wykonane i postanowiłam zrezygnować. Nie chciałam angażować się w coś, co nie było moją pasją. Uważam jednak, że samorządy są naprawdę ważne – one decydują o tym, co się dzieje w naszej najbliższej okolicy. To właśnie ci ludzie najlepiej znają potrzeby mieszkańców, bo żyją w tej samej wspólnocie. Oni naprawdę zmieniają świat wokół nas.
P.G.: Czy od zawsze wiedziała Pani, że chce się angażować w sprawy społeczne?
K.D.: Zawsze byłam dzieckiem, które mocno reagowało na niesprawiedliwość. Do dzisiaj mam to w sobie zakodowane. Nie potrafię znieść, kiedy widzę, że ktoś jest krzywdzony, zwłaszcza jeśli krzywda jest niezasłużona. To mnie po prostu boli. Zawsze czułam potrzebę, by stawać po stronie tych, którzy są słabsi. W szkole sama często stawałam się celem żartów, bo byłam ruda i piegowata. Wtedy to nie było modne i łatwo dostawałam łatkę „innej”. Ale równocześnie stawałam po stronie tych, którzy byli jeszcze bardziej prześladowani.
P.G.: Bo dobrze Pani wiedziała, co znaczy być prześladowanym.
K.D.: Tak, doskonale rozumiałam, co znaczy być w takiej sytuacji. Ale ja, mimo prześladowania, zawsze sobie jakoś radziłam, bo miałam w sobie siłę. Byłam wojownikiem. Natomiast widziałam, jak inne osoby, które nie miały tej siły, po prostu zamykały się w sobie, chowały się i cierpiały w milczeniu. Dla mnie to stawało się nie do zniesienia. Jeśli ktoś potrzebował wsparcia, byłam gotowa bić się za niego, nawet dosłownie, bo czułam, że to, co się dzieje, jest absolutnie niesprawiedliwe.
P.G.: Mnie Pani kojarzy się z ciepłym, serdecznym uśmiechem i, mimo waleczności, jednak ze spokojem.
K.D.: Naprawdę? To chyba przychodzi z wiekiem. Z czasem człowiek się uspokaja, wycisza. Myślę, że to także efekt życiowej mądrości – im więcej przeżyjemy, tym łatwiej znaleźć wewnętrzny spokój. Kiedy wiesz, że udało się coś osiągnąć, że do czegoś doszedłeś, wówczas patrzysz na życie inaczej. Jest takie powiedzenie: już nic nie muszę, ale mogę. I chyba teraz trochę tak mam. Już nic nie muszę, bo udało mi się to, co chciałam zrobić. Teraz więc mogę zająć się innymi, mogę pomagać, dzielić się tym, czego się nauczyłam.
Oczywiście życie nie zawsze było łatwe, każdy z nas ma swoje trudne chwile. Ale w pewnym momencie dochodzisz do miejsca, w którym czujesz, że już wiesz, co dalej. I to jest piękne uczucie – wiedzieć, że możesz pomóc innym, że masz coś, czym możesz się z nimi podzielić.
P.G.: Jakie ma Pani marzenia?
K.D.: W moim wieku to już właściwie marzę tylko o tym, żeby być zdrową. Zawsze mówię, że jak będę zdrowa, to poradzę sobie ze wszystkim innym. Resztę załatwię, zorganizuję – bo jestem dosyć zaradna życiowo. Zdrowie jest najważniejsze. To jest moje największe marzenie. I oczywiście zdrowia życzę także innym.
Najtrudniej mają ci, którzy sami są chorzy albo mają bardzo chore dzieci z niepełnosprawnościami. To są prawdziwe tragedie i problemy, które niszczą życie. Takich rzeczy nie da się po prostu naprawić, ale cierpiącym ludziom można pomóc – ułatwić im życie. Nie da się wyleczyć chorób, nie da się zabrać niepełnosprawności, lecz można sprawić, że czyjaś codzienność będzie choć trochę łatwiejsza. Czasami wystarczy drobny gest, by komuś przywrócić uśmiech na twarzy. I myślę, że na tym będziemy się skupiać – na ułatwianiu życia tym, którzy tego naprawdę potrzebują.
P.G.: Jak doświadczenia zdobyte w pracy w mediach pomagają Pani w działalności na rzecz innych?
K.D.: Myślę, że przede wszystkim nauczyły mnie ogromnej dyscypliny. W tej branży nie ma możliwości, by powiedzieć, że załatwię coś jutro czy pojutrze. Kiedy pracujesz na żywo, nie możesz po prostu nie przyjść do pracy czy nie wyjść na antenę. Wtedy nie ma też mowy o tym, by zaplanować sobie wolny weekend. Gdy pracowałam jako prezenterka w TVP2, przez lata świąteczne dyżury były standardem. Dziś, kiedy prowadzę program, wstaję o piątej, żeby być gotowa na szóstą, i nie ma żadnej dyskusji – po prostu tak wygląda moja praca. Uczy samodyscypliny, ale również tego, jak być dostępnym i zawsze gotowym, gdy ktoś nas potrzebuje. A to jest niezwykle ważne, szczególnie w pracy na rzecz innych.
P.G.: Jaki jest przepis Katarzyny Dowbor na pogodę ducha?
K.D.: Myślę, że przede wszystkim miłość do ludzi. Trzeba ich po prostu lubić, otaczać się nimi, cieszyć się ich towarzystwem. Ja zawsze lubiłam ludzi i mam łatwość w nawiązywaniu kontaktów. Chętnie więc rozmawiam z panem, który przywozi mi siano dla koni, czy z osobami, które spotykam na spacerze. Ważne, żeby być otwartym, nie zamykać się w swojej skorupie, lecz czerpać radość z rozmów, bo w takich chwilach też wiele się uczymy.
Druga rzecz to polubić siebie, robić to, co sprawia nam radość i satysfakcję. Ja mam szczęście, bo kocham swoją pracę i wykonuję ją z pasją już od 42 lat. I naprawdę nie czuję potrzeby zmiany.
P.G.: Dziękuję za rozmowę.