Wielu ludzi ma nie do końca udane dzieciństwo, przez co wchodzi w dorosłość z różnymi deficytami. Im są one większe, tym trudniej realizować się w życiu. Jeśli braki były poważne albo trwały przez okres całego dzieciństwa, bez terapii trudno będzie sobie poradzić, bo człowiek sam ich nie zobaczy. Wprawdzie czuje, że coś jest nie tak, np. nie może poczuć spełnienia w tej czy innej dziedzinie, ale nie jest w stanie określić, dlaczego tak się dzieje. Najpierw dobrze jest zastanowić się, na jakim etapie rozwoju człowieka wystąpiły te deficyty, czy istniały już od początku życia dziecka. Tym, co determinuje nasze relacje czy życie emocjonalne, jest tzw. pozabezpieczny styl przywiązania, który kształtuje się mniej więcej do drugiego roku życia. Właśnie wtedy tworzy się matryca, którą człowiek będzie powielał w dalszym życiu, w relacjach z innymi. Kolejne ważne pytanie: czy na późniejszym etapie życia, tak do szóstego roku, wystąpiło jakieś traumatyczne zdarzenie? Ktoś umarł, zginął czy też matka wyjechała za granicę i na parę lat zostawiła dziecko? Różnie pracuje się z pacjentami w zależności od tego, w jakim momencie ich życia pojawił się określony deficyt. Można tu odwołać się do teorii psychologa Erika H. Eriksona, który twierdził, że w psychospołecznym rozwoju przechodzimy przez kolejne etapy, w których mamy określone zadania do wykonania. W zależności od tego, jak je rozwiążemy, wchodzimy w następny etap z zasobem bądź z deficytem. Na terapii wspólnie z pacjentem psychoterapeuci próbują więc najpierw ustalić, jak potoczyły się te tzw. kryzysy rozwojowe. Często o ich przebiegu decydują pewne modele i zasady obowiązujące w danej rodzinie. One często uaktywniają się, dopiero kiedy wchodzimy w nowe społeczne role (męża/żony, rodzica). Niestety nie zawsze to, co dały nam poprzednie pokolenia, jest przydatne w dzisiejszej rzeczywistości. Nie zawsze też mamy kontrolę nad tym, co w sposób werbalny lub pozawerbalny przekazujemy kolejnym pokoleniom. wygarnianie prawdy, wylewanie żalu oraz konfrontacja z rodzicem po latach nie mają jednak sensu. Trzeba się liczyć z tym, że nie usłyszymy nawet słowa "przepraszam". Nawet jeżeli przyjmiemy optymistyczny wariant, że istnieje 10 proc. rodziców, którzy potrafią powiedzieć swojemu dorosłemu dziecku: "Przepraszam, nie chciałam/łem cię skrzywdzić" - być może przyniesie nam to jakąś ulgę, ale niewiele zmieni w aktualnej sytuacji. Czasu nie da się cofnąć. Sami musimy zadbać o to, żeby nasz wewnętrzny rodzic nauczył się dobrze karmić nasze wewnętrzne dziecko. Biologiczni rodzice już tego nie zrobią.