Dowódcy pomylili malezyjski samolot z maszyną transportową ukraińskiego wojska – przyznał jeden z prorosyjskich separatystów, z którym rozmawiał wysłannik dziennika „Corriere della Sera”.
– Trafiliśmy w samolot Kijowa, tak powiedzieli nam nasi dowódcy. Myśleliśmy, że zobaczymy ukraińskich pilotów lądujących na spadochronach, a tymczasem natknęliśmy się na zwłoki cywilów. Tyle biednych szczątków, razem z walizkami i bagażami, które nie miały nic wspólnego z wojskiem – powiedział jeden z separatystów, z którym włoski dziennikarz rozmawiał w poniedziałek na stacji Torez, gdzie stał pociąg z ciałami ofiar.
– W czwartek po południu nasi dowódcy wydali nam rozkaz, by wsiąść do ciężarówki z dużą ilością broni i amunicji – opowiadał separatysta. – Kilka minut wcześniej, może dziesięć, usłyszeliśmy ogromny wybuch na niebie. „Trafiliśmy właśnie w samolot faszystów z Kijowa”, powiedzieli nam. Polecili nam ostrożność, ponieważ, były informacje, że przynajmniej część załogi wyskoczyła na spadochronach – relacjonował separatysta.
– Razem z moimi żołnierzami szukałem spadochronów na ziemi i na drzewach – kontynuował. – W pewnym momencie zobaczyłem strzępy materiału na polanie. Podniosłem je i ujrzałem ciało dziewczynki, która nie miała pięciu lat. To było straszne – mówił.
– Wtedy zrozumiałem, że to był cywilny samolot, a nie wojskowy. I że to byli zabici cywile. Stos otwartych walizek potwierdził to odkrycie – zauważył rozmówca włoskiej gazety.
Towarzyszący mu podczas tego wywiadu inni prorosyjscy bojownicy przedstawili dziennikarzowi jedynie oficjalną wersję: „Oczywiście to nie my zestrzeliliśmy samolot. Nie dysponujemy pociskami, które można wystrzelić tak wysoko”.