• Wyślij znajomemu
    zamknij [x]

    Wiadomość została wysłana.

     
    • *
    • *
    •  
    • Pola oznaczone * są wymagane.
  • Wersja do druku
  • -AA+A

Anna Walentynowicz: honor i duma

10:53, 04.09.2017
Anna Walentynowicz: honor i duma To Anna Walentynowicz reprezentowała ducha i idee „Solidarności”. Nie ma żadnej innej osoby, która w ogóle mogłaby się z nią równać, jeśli chodzi o bohaterstwo, odwagę, szczerość, uczciwość – mówi członek Kolegium IPN Krzysztof Wyszkowski w rozmowie z portalem historia.tvp.pl

To Anna Walentynowicz reprezentowała ducha i idee „Solidarności”. Nie ma żadnej innej osoby, która w ogóle mogłaby się z nią równać, jeśli chodzi o bohaterstwo, odwagę, szczerość, uczciwość – mówi członek Kolegium IPN Krzysztof Wyszkowski w rozmowie z portalem historia.tvp.pl

Krzysztof Wyszkowski (fot. Wikimedia Commons)
Krzysztof Wyszkowski (fot. Wikimedia Commons)

Podziel się:   Więcej

Krzysztof Wyszkowski:

Walentynowicz, czyli duma i honor

Dlaczego nadał pan Annie Walentynowicz przydomek „Anna Solidarność”?

 – Zupełnie bezdyskusyjne jest, że to ona najlepiej reprezentowała ducha i idee „Solidarności”. Nie ma żadnej innej osoby, która w ogóle mogłaby się z nią równać, jeśli chodzi o bohaterstwo, odwagę, szczerość, uczciwość  – absolutnie niepokalaną, i konsekwencję w głoszeniu idei patriotycznych i solidarnościowych. Ten tytuł, personifikujący „Solidarność” w jej osobie, po prostu jej się należy.

Jaką pozycję miała Anna Walentynowicz w Solidarności? Jakie miała znaczenie dla ruchu?

 – Ona była twarzą tego ruchu – jej pozycja wynikała z jej moralnej postawy. Miała wielkie znaczenie szczególnie dla tych, którzy podzielali jej ideowość, przywiązanie do wartości, które stały u podstaw naszej działalności antykomunistycznej i niepodległościowej. Walentynowicz od początku była mocno poniżana przez Lecha Wałęsę. Różniło ich bardzo wiele. Wałęsa nieustannie szedł na różne kompromisy z władzami, a Walentynowicz nie zamierzała na to pozwalać.

Przytoczę symboliczny spór o pomnik, który do dziś nosi nazwę Pomnika Poległych Stoczniowców. Taka była wola strajkujących i rodzin ofiar. Wbrew temu władze usiłowały jednak zafałszować pamięć historyczną i nazwać ten monument pomnikiem pojednania narodowego, łącznie z tym, że gdzieś u podstawy pomnika zamierzali wyryć nazwiska ofiar ze strony policji, SB, ZOMO, a więc tych formacji, które mordowały strajkujących w grudniu 1970 r.

Anna Walentynowicz zdecydowanie przeciwstawiła się tym dążeniom władz. Wobec oporu Wałęsy, który gotowy był w tej kwestii iść na daleki kompromis, musiała w końcu uciec się do groźby ponownego strajku w stoczni gdańskiej. Dopiero pod tą presją władze i Wałęsa ustąpili, ale za to spotkała ją zemsta ze strony Wałęsy: na jego żądanie została usunięta z władz stoczniowej Solidarności, w związku z czym nie mogła być już kandydatką na zjazd regionalny, a dalej na zjazd krajowy związku. W ten sposób Wałęsa pozbył się osoby, która reprezentowała dumę i honor „Solidarności”.

Spór między Wałęsą a Walentynowicz trwał od bardzo dawna, nie chodziło przecież tylko o pomnik. Nie widzi pan żadnej winy po stronie Walentynowicz? Zawsze była bardzo radykalna, zarzucała Wałęsie współpracę z SB, chęć stłumienia strajku 16 sierpnia 1980 r…

 –  Trzeciego dnia strajku Anna Walentynowicz wcale nie zaatakowała Wałęsy. Po prostu, nie ulegając jego nawoływaniom przez radiowęzeł do opuszczenia stoczni, wraz a Aliną Pienkowską, Ewą Osowską i mężczyznami porwanymi ich odwagą i uporem ruszyła do bram stoczniowych, domagając się pozostania w stoczni i kontynuowania strajku aż do zwycięstwa. Ponieważ uważała, że nie można przystać jedynie na rekompensatę finansową, proponowaną przez władze, bo od początku celem strajku była legalizacja wolnych związków zawodowych.

Dziś często przedstawią się ją jako osobę, która jako pierwsza głośno zarzucała Wałęsie, że jest agentem. Wielu uważa, że gdy w kwietniu 1981 r. wykluczono ją z kierownictwa związku, zaczęła mścić się demaskatorskimi donosami na lidera.

– To na pewno nie Anna Walentynowicz rozpoczęła akcję oskarżania Wałęsy o agenturalność. Było zupełnie inaczej. Pamiętam, że 2 września 1980 r. do Gdańska przyjechał Jacek Kuroń. Byłem świadkiem, jak informację o tym, że Wałęsa jest czynnym agentem Służby Bezpieczeństwa przekazał m.in. Bogdanowi Borusewiczowi. Wieczorem 3 września spotkaliśmy się na naradzie w mieszkaniu Jacka Taylora. Byli Andrzej i Joanna Gwiazdowie oraz ta część Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego, która wywodziła się z Wolnych Związków Zawodowych. Byłem na tym spotkaniu także ja, jako szef wydawnictw, i mój brat, który następnego dnia miał zostać przyjęty do MKZ. Padła propozycja, by po przyjęciu Błażeja do Komitetu ogłosić publicznie, że Wałęsa jest agentem SB, a później usunąć go z funkcji przewodniczącego. Wszystko dlatego, że Jacek Kuroń zapowiedział nam, że musimy zrobić z tym porządek. Anna Walentynowicz nie popierała tego stanowiska. Forsował je Kuroń, Borusewicz i Alina Pienkowska, która była partnerką [a później żoną – red.] Borusewicza. Gdyby Walentynowicz uwierzyła wtedy w informację, że Wałęsa jest czynnym agentem, to przecież nie zgodziłaby się później zostać matką chrzestną jego córki.

Pamiętam, że następni przez długi czas Borusewicz, Kuroń, Michnik i reszta tego środowiska przekonywali Annę Walentynowicz, że Wałęsa jest agentem SB. Wszyscy wiedzieliśmy, to oni są motorem tych oskarżeń. Zresztą do dziś, gdy sam Lech Wałęsa wspomina tamten czas, mówi, że to inni nastawiali Annę, prostą kobietę, przeciwko niemu. Dziś mówi raczej o Gwieździe i o mnie, ale sam doskonale wie, kto tak naprawdę za tym stał. A Walentynowicz bardzo krytyczne stanowisko względem Wałęsy przyjęła dopiero wtedy, gdy po owocach go poznała…

I co mówiły te „owoce”?

–  Że Wałęsa co najmniej pracuje na dwie strony, że nie jest lojalny wobec związkowców. Uznała wtedy, że nie jest ważne, czy jest agentem, czy może był agentem, ale już nie jest – tak czy owak pozostawał uzależniony i niedopuszczalnie ustępliwy wobec komunistów.

Anna Walentynowicz już od lat 50. walczyła o prawa pracowników, najpierw w Lidze Kobiet, później w Wolnych Związkach Zawodowych. Czy nie jest trochę tak, że po wyrzuceniu z kierownictwa „Solidarności” trafiła jednak na opozycyjny margines?

– A skąd! Oczywiście, obchody 10-lecia grudnia 1970 r., które były dziełem właśnie Walentynowicz, to było chyba najważniejsze wydarzenie polityczne tamtych lat i to dla całego obozu komunistycznego, nie tylko dla Polski. Ale myślę, że jeszcze większe zasługi miała po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy natychmiast po wyjściu z więzienia wręcz poświęciła się bez umiaru. W późniejszych latach była zupełnie bezkonkurencyjna, jeśli chodzi o aktywność w działaniach opozycyjnych: przemierzała Polskę wzdłuż i wszerz, nie mając pieniędzy, jeździła jakimiś najtańszymi nocnymi pociągami, a przecież zdrowie miała już bardzo nadszarpnięte. To ona przywiozła do kopalni „Wujek” tablicę upamiętniającą zamordowanych górnik i próbowała ją tam wmurować w rocznicę mordu. Poruszała się po całej Polsce, od Rzeszowa po Szczecin i od Wrocławia po Białystok, organizując opór i podtrzymując ludzi na duchu.

Aktywna była również po 1989 r. To wokół niej w Krakowie zgromadziło wspaniałe, patriotyczne środowisko. To ona organizowała wiele głośnych inicjatyw, obchodów, upamiętnień, często sama nawet nie zabierała na nich głosu, albo jedynie wprowadzała w uroczystość, a głos oddawała innym. Nie mam wątpliwości, że to ona zainicjowała ten ruch, prąd, który zaowocował po latach wyborem Andrzeja Dudy na prezydenta i wygraną PiS w wyborach parlamentarnych. To dzieło zupełnie nie do przecenienia.

Nie można jej porównywać z Lechem Wałęsą, który publicznie miał rolę może większą, ale była to rola w dużej mierze zdradziecka. Żeby przypomnieć choćby jego próbę przyznania Rosji eksterytorialnych baz posowieckich, kiedy był prezydentem. To była po prostu działalność antypolska, antypaństwowa. Do tego przypomnę jego obronę esbecji, nomenklatury, rozkradania Polski przez komunistów. To wszystko były rzeczy, na które Anna Walentynowicz nie mogła zamykać oczu i o których nie bała się w głośno mówić.

– rozmawiał Michał Płociński

Krzysztof Wyszkowski jest politykiem PiS, członkiem Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, byłym opozycjonistą. W czasach komunistycznych zajmował się wydawaniem publikacji tzw. drugiego obiegu. Współpracował z KOR, był współzałożycielem Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, opracował deklarację WZZ. Uczestniczył w strajku sierpniowym w Stoczni Gdańskiej, był sekretarzem redakcji „Tygodnika Solidarność”. Po wprowadzeniu stanu wojennego internowany w Strzebielinku.