Karol Strasburger to ikona telewizji. Od ponad 30 lat prowadzi teleturniej telewizyjnej Dwójki „Familiada”. Jest też gwiazdą dwóch telenoweli, m.in. kultowego serialu TVP2 „M jak miłość”. Aktor nie zamierza jednak zwalniać tempa i iść na emeryturę. Ciągle ma apetyt na życie i pracę, dzięki której może wieść podwójne, a nawet potrójne życie. Napędzają go do tego dwie najważniejsze kobiety jego życia – żona Małgorzata i córeczka Laura.
Jaka jest rola kobiet w Pana życiu?
– Olbrzymia! Mam przede wszystkim to szczęście, że pracuję zawodowo z moją żoną, która spina moje, a w zasadzie nasze życie i jako mój menedżer, i jako menedżer domu. Nie wiem, jak ona to robi, ale zachowuje równowagę pomiędzy byciem mamą, organizacją mojego życia zawodowego i domowego kalendarza. Do tego jeszcze moja żona planuje realizować własne marzenia. Chociaż jej plany artystyczne cierpią, bo przesuwają się w czasie, to dla nas jako rodziny jest to ogromne wyróżnienie, że możemy być ze sobą tak blisko. To mnie napędza, motywuje i sprawia, że jesteśmy szczęśliwą rodziną. To poważne wyzwanie w naszych czasach, gdzie obie płcie się wyrównują. Mężczyznom może być coraz trudniej imponować kobietom. Mnie moje kobiety mobilizują. Córka ma 5 lat i taką energię, że nie mam wyjścia – muszę być w formie jak najdłużej (śmiech). Chcę robić dla nich więcej, lepiej, żebyśmy mogli żyć ciekawiej. Wiem, że przyjdzie taki czas, że zwolnię, ale dopóki ciało i głowa nie mówią pas, działam…
Żyć ciekawiej i dobrze wyglądać. A Pan, jaki jest, każdy widzi. Pan jest cały czas aktywny. Narty, tenis.
– Widzimy u zwierząt, jak to wygląda. Jak kogut przed kurami się puszy, pokazuje swoją siłę, jak bardzo chce im zaimponować. Myślę, że w przypadku mężczyzn jest podobnie.
Pan jeszcze się puszy przed żoną?
– Nie, ja już piór nie pokazuję, ale wiadomo, gdy poznajemy kogoś, na kim nam zależy, to staramy się siebie przedstawić w jak najlepszym świetle. Pokazujemy wszystkie swoje umiejętności, swoją inteligencję, wiedzę, sprawność fizyczną. Pokazujemy „bezradnej” kobiecie, że potrafimy kran zreperować. Z kolei dajemy im się wykazać w kuchni, żeby się cieszyły, że mogą nam pięknie rosół ugotować. To jest fajne, że się wzajemnie mobilizujemy. Był taki okres, w którym byłem sam, kompletnie. To było okropne. W jakimś momencie nie miałem mobilizacji do życia, mało się wtedy człowiekowi chciało. Było ciężko nie mieć nikogo, z kim mogłem dzielić swoją radość i smutki.

Z panią Małgorzatą jesteście małżeństwem blisko sześć lat. Nadal ma Pan ten napęd, jaki towarzyszył początkom związku?
– Trwa to cały czas. Mu lubimy spędzać czas razem. Małgosia ma mnóstwo kreatywnych pomysłów na to, aby organizować nam ciekawe aktywności we dwoje lub troje. Ta dyscyplina, którą mam w sobie i ta potrzeba bycia aktywnym człowiekiem, w szczególności, że mam dziecko, jest wręcz niezbędna. Ja nie mam natury, jak duża część społeczeństwa, że ktoś inny musi za mnie pracować. To nie jest moja filozofia i nikomu tego nie polecam. Liczmy na siebie i żyjmy tak, żebyśmy mogli wszystko ogarnąć samemu.
Trudny temat Pan porusza. Ale rzeczywiście nie wszystkim chce się pracować. Wielu woli poleżeć na kanapie z telefonem w ręku.
– To nie w mojej naturze. W moim kodeksie nie ma czegoś takiego jak liczenie, że ktoś mi pomoże, bo niby dlaczego ma to ktokolwiek robić. Dlaczego miałbym nic nie robić i liczyć, że ktoś inny na mnie zapracuje. W niektórych głowach ludzi jest jeszcze coś takiego, że potrafią mówić, że jeśli inni mają lepiej, to niech się dzielą. Ale trzeba pamiętać, że wszystkim bywa i lepiej, i gorzej, tylko jednym chce się dążyć do celu, a drugim nie. Ci z motywacją rano wstają, biegają, pracują i są cały czas aktywni, a drudzy siedzą i oglądają np. mecze, grają w gry, giną w przepaści Internetu. Niewiele robią, by zmienić jakość swojego życia, ale chcą mieć to samo, co tamci.
Praca często trzyma ludzi przy życiu, nie tylko aktywność fizyczna, zdrowe odżywienie i profilaktyka. Nadaje sens.
– Oczywiście. Mobilizuje do wstawania, zadbania o siebie. Codziennie uczy nas czegoś nowego. Niedawno wysłuchałem audycji o tym, jak przedłużyć swoje życie. Jednym z elementów było właśnie to, żeby uczyć się różnego typu rzeczy, których nie potrafimy, np. języków. Żeby zmusić mózg do pracy, mimo że czasami filozofia naszego życia mówi, a po co mam się uczyć hiszpańskiego czy włoskiego, skoro mi się nie przyda. Ano po to, żeby nie zwalniać z obowiązku pracy naszych szarych komórek. My aktorzy mamy dobrą sytuację, bo ciągle czegoś musimy się uczyć, więc póki pracujemy, uczymy się nowych ról, nowych tekstów, głowa nam pracuje. Na to nie mogę narzekać.

Pan, mam wrażenie, ciągle w pracy. „Familiada”, seriale. Coś może szykuje się nowego?
– Nie, nie, nie. Boże, dwa seriale z dwoma dużymi rolami już mi wystarczą. Latanie między Wrocławiem, gdzie jest plan jednego serialu, a Warszawą, gdzie powstają zdjęcia do „M jak miłość” i „Familiady”, pochłania sporo czasu. Pamiętamy, że do tego dochodzi sporo zaproszeń do różnych programów, wywiadów, współprac komercyjnych, ale i przecież na prywatne uroczystości. Muszę mieć też czas na realizację pasji i zadbanie o zdrowie. Trudno czasami spiąć grafik. I tu wkracza moja żona, której kłaniam się nisko, że ona to robi doskonale.
Pana serialowe role są znaczące. Proszę uchylić rąbka tajemnicy, co się wydarzy w nadchodzących miesiącach?
– Powiem tylko tyle, że trochę się będzie dziać. Będzie dość sporo dramatycznych i sensacyjnych akcji. Ale przecież my aktorzy tkwimy w szponach scenarzystów, to oni układają nam nasze życie serialowe, od nich zależy nasz los. W każdej chwili mogą nam zgotować całkiem nowy żywot.
Można się pogubić…
– Tak, prowadzę czasami dwa życia lub trzy. I każde jest atrakcyjne, przynajmniej ja tak mam. Czasami się zastanawiam, patrząc jak wyglądają te życia – moje własne i serialowe – czy chciałbym się zamienić, czy też nie?
Nie pytam, które fajniejsze, bo patrząc na Pana rodzinę odpowiedź jest dla mnie oczywista.
– Tak, oczywiście. Moje życie rodzinne jest najwspanialsze. Ale moja praca na dwóch planach serialowych jest też fajnym doświadczeniem. Mam dzięki temu takie potrójne życie…

W ostatnich miesiącach to serialowe życie znudziło się kilku aktorom. Panu, jak słucham, nie. Nie zamierza Pan rezygnować z żadnych ról.
– No nie. Nie planuję takich ruchów, bo jestem zadowolony z tego, co mam. Trzeba pamiętać, że pracuję też dla pieniędzy, zarabiam w ten sposób na życie. Ale jeżeli ktoś otrzymał ciekawszą propozycję, scenariuszowo i finansowo, to może dlatego zrezygnował z tego, co miał. Czasami myślę, że mam za dużo pracy, że posiedziałbym już w domu, a nie latał, wstawał o godz. 6 rano i jechał na plan. No ale przecież nikt za mnie nie będzie pracował i płacił rachunków, a te przychodzą coraz wyższe. Poza tym chcę prowadzić fajne życie. Mieć pieniądze na narty, na zagraniczne wyjazdy.
Gdy byłem młodszy, wydawało mi się, że gdy już skończę 60 czy 70 lat, to będę sobie odpoczywał i nie będę musiał pracować. A teraz okazuje się, że pracuję więcej i jest mi z tym dobrze. Spełniam wszystkie oczekiwania, przynajmniej własne, bo ja jestem mocnym cenzorem tego, co robię i uważam, że aktor musi pracować dobrze. Szybko, sprawnie, być zawsze na planie na czas, być przygotowanym i nie mieć fochów za dużo.
Od serialowego życia ma Pan odskocznię – „Familiadę”, która w ub. roku skończyła 30 lat. Nowe studio to taki jubileuszowy prezent. Odnalazł się już Pan w nim?
– Na szczęście ono nie jest zbyt zmienione. Można powiedzieć, że przeszło mały lifting. Jest oczywiście nowocześniejsze, ale nie zakłóca efektami specjalnymi tego, co najważniejsze, czyli zabawy dwóch rywalizujących ze sobą drużyn. Zmieniono tablicę mechaniczną na elektroniczną. I gdy wygra drużyna czerwona lub niebieska, studio zapala się na czerwono lub niebiesko. Tego wcześniej nie było. Jest jeszcze jedna zmiana – zmniejszył się skład drużyn. Z pięciu osób, na cztery. I mamy publiczność. Nie miałem wielkiego wpływu na zmiany, ale prosiłem, żeby nie robić zbyt dużo niepotrzebnych rzeczy i tak się stało. Niektóre zmiany, to trzeba zaznaczyć, były też podyktowane formalnymi kwestiami wynikającymi ze zmiany producenta, np. czołówka.

Na koniec pytanie zupełnie z innej beczki. Bez czego nie wychodzi Pan z domu?
– Bez klucza do domu. Bez gotówki. No i bez telefonu, który we współczesnym świecie stał się niezbędnym przedmiotem. Gdy zapomnę go zabrać, wracam do domu. Ale nie należę do ludzi, którzy siedzą cały czas w mediach społecznościowych. Dla mnie telefon jest do dzwonienia. Mamy teraz taką możliwość, że możemy z kimś pogadać jadąc np. samochodem albo z każdego miejsca na ziemi. Wiadomości tekstowych unikam.
Mój tata nosił jeszcze grzebień i lustereczko.
– Ja też kiedyś miałem lustereczko. Nosiłem je w tylnej kieszeni. Po drugiej stronie było zdjęcie, uwaga!, Brigitte Bardot. Ale były też takie z Sofią Loren. Dla kobiet zaś z Gary Cooperem, Gregorym Peckiem. Miałem też lusterko ze swoim zdjęciem, ale już go nie nosiłem. W każdym razie można było je kupić. Swoje dostałem w prezencie i bawi się nim teraz moja córeczka Laurka. Widok przekochany.
Gdzie i kiedy można oglądać „Familiadę”?
Premierowe odcinki „Familiady” można oglądać w soboty i w niedziele o godz. 14:00 w TVP2 oraz online w TVP VOD.