Kapitan James Cook, żeglarz, odkrywca, astronom i kartograf, to jedna z największych legend morza. Ten wybitnie inteligentny Anglik opłynął niemal cały świat, a wspomnienia z jego wypraw czyta się jak najlepszą beletrystykę. Jesteście ciekawi, jakie lądy odwiedził?
James Cook zginął 14 lutego 1779 r. w potyczce z tubylcami na Hawajach, ale pozostawił po sobie nieśmiertelne dziedzictwo i pamięć, która trwa do dziś. Żeglarz niemal całkowicie zmienił wyobrażenie świata o kształcie lądów i mórz – zwłaszcza wschodniej części Oceanu Spokojnego.
Cooka można uznać za jednego z ojców założycieli Australii. To jego odkrycia bowiem doprowadziły władze Wielkiej Brytanii do wniosku, że kontynent ten nadaje się do kolonizacji. Trudno się dziwić, że Anglik ma swoje muzeum oraz pomniki m.in. w Melbourne, Sydney oraz w innych pomniejszych australijskich miejscowościach.
,,Ambicja zawiodła mnie nie tylko dalej, niż ktokolwiek z ludzi przede mną stanął, ale tak daleko, jak według mnie człowiek może dotrzeć

Od dziecka robotnika do kapitana
Historia Cooka zaczyna się 7 listopada 1728 r., kiedy przyszedł na świat w biednej rodzinie najemnego robotnika o imieniu James. Mężczyzna, aby zapewnić wikt i mieszkanie ośmiorgu dzieciom i żonie, pracował w polu. Gdy dostał awans na zarządcę, posłał swoje pociechy do szkoły. Jednak przyszły żeglarz nie zyskałby nieśmiertelnej sławy, gdyby nie właściciel ziemski Thomas Scottowe.
Mężczyzna, zachwycony intelektem chłopca, opłacił mu dalszą edukację i załatwił pracę w sklepie. Pewnego dnia sklep odwiedzili James John i Henry Walker, którzy mieli własne statki przewożące węgiel. Wkrótce marzenia Cooka o dalekomorskich wyprawach miały się ziścić. Został zatrudniony przez mężczyzn i wypłynął w swoją pierwszą podróż.
Od tego momentu wiedział, że życie chce spędzić na morzu. Krótko później zaciągnął się do marynarki wojennej. Na początku służył jako starszy marynarz, lecz z czasem – dzięki nieprzeciętnym zdolnościom i inteligencji – awansował do stopnia porucznika. W 1768 r, mając 40 lat, wypłynął na pierwszą dowodzoną przez siebie ekspedycję. Historię tej wyprawy znamy, choć nie tak dokładnie, jak jego drugą podróż. Tę opisał Cook w dziennikach zatytułowanych „A Voyage Towards the South Pole and Round the World”, które wydano w 1773 r.
Dowiadujemy się z nich już na początku, że Cook inspirował się wyprawą Ferdynanda Magellana. Legendarny Portugalczyk zginął podczas podróży dookoła świata. Dla Anglika już sam fakt podjęcia takiej eskapady był czymś wielkim. „Jego statek, zwany Victory, był pierwszym, który opłynął świat; i jako jedyny z jego eskadry przezwyciężył niebezpieczeństwa i cierpienia towarzyszące temu bohaterskiemu przedsięwzięciu” – pisze we wstępie żeglarz.
Co jedli na statkach marynarze?
W swoją drugą wyprawę Cook wypłynął z portu w Deptford dokładnie 9 kwietnia 1772 r. Na pokładzie dwóch statków znalazło się dokładnie 213 osób, które przez najbliższe miesiące miały żywić się produktami z pszenicy, cukrem, słodem, kiszonkami, rosołem, cytrynami, pomarańczami, ciastami, musztardą, marmoladą z marchwi, a także sokiem z brzeczki i piwem.
Wybór prowiantu, który miał wystarczyć załodze na ponad dwa lata, nie był przypadkowy – kapitan sam go dokonał, słusznie wierząc, że żywność może zapobiegać szkorbutowi i innym chorobom. Ponadto Cook wprowadził na swoich statkach bezwzględny nakaz przestrzegania zasad higieny. Uczestnicy wyprawy mieli się kąpać, czyścić swoje posłania oraz odzież. Pokład myto octem, a niższe piętra obu łodzi wietrzono.
Poinstruowani o swoich obowiązkach marynarze nie protestowali. Uwielbiali swojego charyzmatycznego kapitana i rozumieli, że wszystkie zasady wprowadza dla ich dobra. Cook umiał ich do siebie przekonać, był zarówno wspaniałym dowódcą, jak i kimś, z kim mogli się identyfikować. Trudne doświadczenia z dzieciństwa sprawiły, że umiał ze swoimi podkomendnymi, nawet tymi zupełnie niewykształconymi, znaleźć nić porozumienia, i łatwo zjednał sobie ich sympatię.

Początek wyprawy
Po wypłynięciu z Wielkiej Brytanii na pierwszy przystanek Cook wybrał portugalską Maderę. Tam jego statki przybiły 29 lipca 1772 r. Jednak nie został tam długo – już 1 sierpnia, zaopatrzony w świeżo kupioną wołowinę, cebulę i wino, popłynął na południowy wschód. Minął po drodze Wyspy Kanaryjskie, konkretnie Gran Canarię i Ferro, których położenie z wielką precyzją oznaczył i opisał. Następnie statki zatrzymały się na wyspie Bonavista, w celu uzupełnienia zapasów wody pitnej.
Takich przystanków – w ciągu najbliższych tygodni – statki miały jeszcze kilka. Niestety, jak odnotował ze smutkiem Cook, dwie osoby zmarły. Jeden z cieśli wypadł za burtę i utonął. Druga śmierć była wynikiem choroby. To sprawiło, że angielski kapitan podjął „wszelkie niezbędne środki ostrożności, wietrząc i susząc statek ogniem rozpalanym między pokładami, zadymiając itp. oraz zmuszając ludzi do wietrzenia pościeli, prania i suszenia ubrań, gdy tylko była taka możliwość. Zaniedbanie tych rzeczy powoduje nieprzyjemny zapach na dole, wpływa na powietrze i nierzadko powoduje choroby, zwłaszcza gdy jest gorąco i mokro”.
Okręty nie cumowały długo, aż do 29 października, kiedy ekspedycja przybiła do swojego pierwszego celu – Przylądka Dobrej Nadziei. Tam Brytyjczycy pozostali przez blisko miesiąc. Dokonano niezbędnych napraw. W morze statki wypłynęły ponownie 22 listopada, obierając kurs na wschód.

Cook, pingwiny i zorza polarna
Tym samym Cook i jego żeglarze znaleźli się nieopodal nieznanej Antarktydy. Nie zobaczyli jej z powodu złych warunków pogodowych, ale odczuli jej obecność. Widzieliśmy trzydzieści osiem lodowych wysp, dużych i małych, oprócz dużej ilości luźnego lodu (…) Nie mogliśmy przedostać się dalej; lód jest całkowicie zamknięty (…) bez najmniejszego śladu jakiegokolwiek otworu. To ogromne pole składało się z różnych rodzajów lodu; takie jak wysokie wzgórza, luźne lub połamane kawałki upakowane blisko siebie i to, co, jak sądzę, Grenlandczycy nazywają lodem polnym – opisuje odkrywca.
Woda pitna w pewnym momencie po prostu zamarzła i marynarze musieli rozkuwać ją i rozpuszczać w ustach, aby się napić. To – oraz potężne wichury i sztormy, z którymi załoga musiała się mierzyć – zdecydowało, że Cook odstąpił od zaplanowanej trasy. Zmierzał popłynąć bardziej na północ. Niestety wiatr był tak silny, że znosił okręty. Na mijanych krach i lodzie załoganci widywali pingwiny – niekiedy samotne, innym razem w olbrzymich stadach. Byli również świadkami pięknego zjawiska.
,,W nocy mieliśmy piękną pogodę i czyste niebo; a między północą a trzecią w nocy na niebie można było zobaczyć światła podobne do tych na półkuli północnej, znane pod nazwą zorzy polarnej (…) ale nigdy wcześniej nie słyszałem o zorzy polarnej w Australii. Oficer wachtowy zaobserwował, że czasami wybuchała promieniami spiralnymi i okrągłymi; wtedy jej światło było bardzo mocne, a jego wygląd piękny. Nie mógł dostrzec, czy ma ona jakiś konkretny kierunek; pojawiała się bowiem w różnym czasie w różnych częściach niebios i rozpraszała swoje światło po całej atmosferze

Cook w Nowej Zelandii
Ta niezwykła noc, która zachwyciła marynarzy, była jednak wyjątkiem. Kolejne dni upłynęły załodze na walce z pogarszającą się aurą. Nieustannie padał śnieg, niekiedy razem z deszczem, wiał silny wiatr. Noce stawały się zaś coraz ciemniejsze. Na dodatek lód zaczął się kruszyć – Cook opisuje, że rozpadał się na mniejsze i większe kawałki, które raz po raz powodowały uszkodzenia statków.
Duże kawałki odrywające się od lodowych wysp są znacznie bardziej niebezpieczne niż same wyspy. Te ostatnie znajdują się tak wysoko nad wodą, że zazwyczaj możemy je zobaczyć, chyba że pogoda będzie bardzo gęsta i ciemna, zanim zbliżymy się do nich. Natomiast pozostałych nie widać w nocy, dopóki nie znajdą się pod dziobem statku. Jednakże niebezpieczeństwa te stały się nam (…) znane (…) i w pewnym stopniu zostały zrekompensowane zarówno sezonowymi dostawami świeżej wody (…), jak i ich bardzo romantycznym wyglądem, znacznie spotęgowanym przez pienienie się i szum fal wpadających do osobliwych dziur i jaskiń, które powstają w wielu z nich; całość przedstawia widok, który od razu napełnia umysł podziwem i przerażeniem i który można opisać jedynie ręką zdolnego malarza – pisze Cook.
Z tych nieprzyjaznych wód załoga wydostała się dopiero w marcu. Następnie okręty dotarły do Dusky Sound na Wyspach Południowych, wpływając na obszar dzisiejszej Nowej Zelandii. Tubylcy jakiś czas obserwowali przybyszy z daleka, zanim zdecydowali się – po wielu próbach kontaktu ze strony Brytyjczyków – nawiązać stosunki. Kapitan w dzienniku opisuje, że ludzie ci byli piękni i dobrze zbudowani. Urodziwe miały być szczególnie kobiety. Niektóre z nich adorowały – z wzajemnością – marynarzy. Cook wspomina, że wszyscy mieszkańcy odnosili się do nich z sympatią, chociaż rozmowy odbywały się przede wszystkim za pomocą gestów i wymiany podarków. Następnie kapitan opisuje szeroko miejscowych, przedstawiając zarówno ich zachowanie, jak i obyczaje.

„Jesteśmy podatni na błędne rozumienie tych ludzi”
Miejsce – które Anglik przedstawia jako raj – statki opuściły po miesiącu, kierując się dalej na wschód ku Zatoce Królowej Charlotty (nie należy mylić z zatoką znajdującą się w Kanadzie). Tam odnalazł się zaginiony dwa miesiące wcześniej okręt „Adventure”. Jego załoga już wcześniej nawiązała kontakty z mieszkańcami, którzy żywili się przede wszystkim rybami. Mieli je poławiać za pomocą prostych metod z wprawiającą w podziw zręcznością. Niemal codziennie część połowu przynosili swoim gościom. Pewnego dnia załoga zaobserwowała olbrzymich rozmiarów fokę – lwicę morską.
Wkrótce miejscowi i marynarze się zaprzyjaźnili. Tubylcy liczyli na prezenty. Anglicy mieli nadzieję na kolejne dostawy żywności. Finalnie całe wioski przychodziły na pokład statków, oczekując podarków. Cook oddał swoją najlepszą koszulę małemu chłopcu, z czego malec był bardzo dumny. Niestety jednemu z żeglarzy się to nie spodobało i popchnął dziecko, które upadło na pokład. Ubranie się pobrudziło. Sytuacja – po wyjaśnieniach – okazała się kompletnym nieporozumieniem.
,,Ta historia, choć sama w sobie niezwykle błaha, pokazuje, jak bardzo jesteśmy podatni na błędne rozumienie tych ludzi i przypisanie im zwyczajów, których nie powzięliby nawet w myślach
– pisze w dzienniku kapitan.
Ludzie ci, jakkolwiek pokojowo nastawieni, byli jednocześnie wprawieni w walce i przygotowani do niej. Nawet kobiety nosiły włócznie. Wiązało się to najprawdopodobniej z wojnami plemiennymi, które niejednokrotnie tam toczono. Cook ze zdumieniem odnotowuje, że nie spotkał żadnej znajomej twarzy, a wskazane miejsce odwiedził podczas swojej pierwszej wyprawy. W dzienniku nie umie wyjaśnić, co się mogło stać z poprzednimi mieszkańcami. Spekuluje, że mogli ze swoich ziem po prostu odejść.

Mehetia i życzliwe przyjęcie z wieprzem
W czerwcu 1773 r. wyprawa ruszyła dalej, przekraczając południk. Cook planował dostać się na Pitcairn, ale pomimo wielu tygodni poszukiwań nie udało mu się jej znaleźć. W pewnym momencie cała ekspedycja zabłądziła. Na dodatek duża część załogi zachorowała na szkorbut. Kapitan zmienił kierunek, aby ratować ich życie i zdrowie. 11 sierpnia trafili na maleńką wyspę Tuamotu. Tam jednak nie spędzili zbyt wiele czasu – okazało się, że na lądzie nie ma dostatecznie dużo żywności i wody. Cztery dni później Cook i jego podkomendni dotarli do wyspy Mehetia.
Tam spotkali tubylców, których kapitan poznał już podczas poprzedniej wyprawy. Wymienił z nimi różnorakie towary na orzechy kokosowe, banany, jabłka, bataty i przyprawy. Następnie wódz wyspy przyjął ich bardzo życzliwie na czymś w rodzaju audiencji. Posmutniał, kiedy dowiedział się, że jego goście zamierzają prędko odpłynąć, próbował przekonać ich do pozostania… obiecując wieprze oraz życie w pełnym dostatku.
Cook odnotowuje to żartobliwie, ale jednocześnie podkreśla, że wielu jego marynarzy zawdzięcza wodzowi i jego ludziom życie. Leczeni przez lokalnych szamanów ziołami i jedzeniem, chorzy członkowie załogi prędko doszli do zdrowia. Niestety pobyt zakończył się w dość kiepskich relacjach – pijani marynarze z Europy zbyt namolnie próbowali się zbliżyć do jednej z kobiet, co skończyło się bijatyką między tubylcami i Brytyjczykami. Na szczęście konflikt nie eskalował – przede wszystkim dzięki mądrości Cooka, który przykładnie ukarał swoich ludzi na oczach miejscowych – więc lider plemienia pozwolił przybyszom odpłynąć po kilku dniach w spokoju. Na pokład trafił ponadto załogant o imieniu Poreo, który zapragnął zwiedzać świat.

„Łzy spływały po jego policzkach”
Młodzieniec bardzo krótko pływał na statku, ponieważ… zakochał się na kolejnej z wysp, na której wylądowała wyprawa, i pozostał na Huahine ze swoją ukochaną. Mieszkańcy przyglądali się zarówno temu związkowi, jak i samym Europejczykom z dużą życzliwością. Cook z wielkim poruszeniem opisuje scenę, kiedy poznał wodza. Ten był bardzo stary. Ich spotkaniu towarzyszyła długa i niezrozumiała dla Anglika ceremonia. Później wódz objął kapitana.
Nie było to bynajmniej ceremonialne; łzy, które obficie spływały po jego czcigodnych, starych policzkach, dostatecznie świadczyły o mowie jego serca. Po całej ceremonii zostali nam przedstawieni wszyscy jego przyjaciele, którym zrobiliśmy prezenty. Mój dla wodza składał się z najcenniejszych artykułów, jakie posiadałem; bo uważałem tego człowieka za ojca. W zamian dał mi wieprza i pewną ilość sukna, obiecując, że zostaną zaspokojone wszystkie nasze potrzeby; i wkrótce okaże się, jak dobrze dotrzymał słowa – pisze w dzienniku dowódca wyprawy.
Nie obyło się jednak bez kłopotów. Któregoś dnia jeden z marynarzy został ciężko pobity i okradziony przez miejscowych. Życie uratowali mu… inni tubylcy. Tym razem to wódz musiał ukarać przykładnie rabusiów. Cook wspomina, że mówił do nich w sposób bardzo gniewny. Wyglądało to tak, jakby wstydził się za nich. Następnie udał się na statek, aby porozmawiać z okradzionym i osobiście go przeprosić.

Droga do domu
Także na kolejnych wyspach, które odwiedzili, uczestnicy wyprawy byli przyjmowani z radością. Na wyspie Middleburg olbrzymi tłum powitał ich głośnymi oklaskami i życzliwymi uśmiechami. Tam również wódz o imieniu Tioony serdecznie ich przywitał, a także zorganizował na cześć przybyszy zabawę, podczas której miejscowe kobiety śpiewały piękne pieśni. Brzmiały harmonijnie i spokojnie, choć czasem przechodziły w mocniejsze tony.

Między nimi był już wówczas mieszkaniec jednej z odwiedzonych wysp o imieniu Omai. Tubylec opłynął później z Cookiem resztę świata i przypłynął razem z nim do Anglii. Młodzieniec bardzo szybko nauczył się języka angielskiego. Widział wszystkie pozostałe lokalizacje, które odwiedził jego kapitan – popłynął z Europejczykami na Tahiti, dotarł do Tangatapu oraz ponownie do Nowej Zelandii. 11 marca 1774 r. ekspedycja popłynęła jeszcze dalej na wschód. Marynarze odwiedzili Wyspę Wielkanocną z zadziwiającymi posągami moai.
Niedługo później Cook podjął decyzję, że należy wracać do domu. Okręt wypłynął do Anglii („Adventure” zrobił to wcześniej), przy okazji odwiedzając jeszcze archipelag Tuamotu oraz Wyspy Pallisera, Nową Kaledonię i Norfolk. Na koniec ponownie zacumowały w Nowej Zelandii, skąd przez przylądek Horn w Ameryce Południowej wpłynęły do Anglii. 30 lipca 1775 r. statek przybił do Portsmouth.

RS
Źródła:
Tekst powstał w oparciu o autentyczny i udostępniony publicznie, ze względu na unikalną wartość historyczną, przez Bibliotekę Kongresu Stanów Zjednoczonych i w ramach inicjatywy Project Gutenberg, dziennik kapitana Jamesa Cooka, który w 1777 r. wydano pod tytułem „A Voyage Round the World”.