• Wyślij znajomemu
    zamknij [x]

    Wiadomość została wysłana.

     
    • *
    • *
    •  
    • Pola oznaczone * są wymagane.
  • Wersja do druku
  • -AA+A

Kolega głównego bohatera - rozmowa z Sebastianem Stankiewiczem

10:33, 28.02.2018
Kolega głównego bohatera - rozmowa z Sebastianem Stankiewiczem Jest świetnym aktorem, ale wiele lat musiał czekać, by jego talent został w pełni doceniony. Występuje w kabarecie, teatrze, programie SNL Polska, a Gawron, koszmarny sąsiad, którego gra w „Barwach szczęścia”, podbija serca milionów telewidzów.

Jest świetnym aktorem, ale wiele lat musiał czekać, by jego talent został w pełni doceniony. Występuje w kabarecie, teatrze, programie SNL Polska, a Gawron, koszmarny sąsiad, którego gra w „Barwach szczęścia”, podbija serca milionów telewidzów.

Kolega głównego bohatera - rozmowa z Sebastianem Stankiewiczem
Kolega głównego bohatera - rozmowa z Sebastianem Stankiewiczem

Podziel się:   Więcej
Większość z nas ma sąsiada, za którym nie przepada, ale Gawron, twój bohater z „Barw szczęścia”, jest wybitnie denerwujący! Czy tworząc tę postać, czerpiesz skądś inspiracje?

Warto mieć sąsiada, jakiegokolwiek, zawsze można zostawić klucze, pożyczyć szklankę cukru. Wychowałem się w Głogowie, w czteropiętrowym bloku, którego mieszkańcy tworzyli małą społeczność. Każdy za coś odpowiadał. Mój dziadek był krawcem, więc jeśli ktoś potrzebował pomocy w tym zakresie, przychodził do niego. Gdy rodzice jednego z moich kolegów kupili pierwsze wideo, chodziłem do niego oglądać filmy, u innego kumpla grałem na ZX Spectrum. Mieliśmy w bloku pewnego pana, który - sam z siebie - próbował sprawić, by ludziom żyło się lepiej. Jakie były efekty jego działań, można sobie wyobrazić (śmiech). Dobrze wspominam czasy takiego sąsiedztwa.

Gdy otrzymałem rolę Gawrona, pomyślałem o serialu „Alternatywy 4”. Jest tam bardzo dużo krwistych, świetnie zagranych postaci. Zabawnych, ale prawdziwych, borykających się z różnymi problemami. Podglądałem zwłaszcza Anioła (Roman Wilhelmi – przyp. aut.), czyli niedościgły wzór, którym można się inspirować.

W jakim kierunku będzie podążał wątek twojego bohatera? Gawron się uspokoi, czy cały czas będzie dokazywał?

Gawron to koleś, który jest niezniszczalny, w każdej sytuacji znajdzie wyjście. Gdy go wyrzucą drzwiami, wejdzie oknem; gdy go wyrzucą oknem, zrobi podkop, zdobędzie klucze, albo komuś pomoże, żeby dostać coś w zamian. To kombinator, który cały czas zastanawia się, jak zarobić, ale się nie narobić. Będzie miał dużo problemów, ale za każdym razem spadnie na cztery łapy. Jego związek z Żabcią (Hanna Klepacka – przyp. aut.) będzie się rozwijał, przechodził wzloty i upadki. Podoba mi się ta para! Bardzo się kochają, ale w sekundę mogą się znienawidzić, żeby za chwilę znowu darzyć się wielkim uczuciem. Czasami zastanawiamy się z moją serialową partnerką Hanią Klepacką, z którą mi się świetnie gra, co by było, gdyby nasi bohaterowie mieli dziecko, a jeśliby mieli, jakby się nazywało. Czy wezmą ślub, czy któreś z nich będzie miało romans. Bawimy się tymi rolami.

Analizujesz tak dogłębnie każdą postać, którą grasz?

Aktor, tworząc postaci, musi być blisko prawdy, rzeczywistości. Mój bohater może się niektórym wydawać odrealniony, przerysowany, a jestem przekonany, że wśród nas jest wielu takich Gawronów! Ludzie są różni, różnie się zachowują. Czasami spotykam bardzo charakterystyczne osoby, które wynurzają się z tłumu; inspiruję się nimi. W „Barwach szczęścia” jest mnóstwo postaci i wątków, dramatów i radości, jak w życiu.

Ekipa jest świetna; to jedna, wielka rodzina. A gdy jest pozytywna atmosfera na planie, luz, wtedy aktor się otwiera i proponuje. Nie boi się. Jeśli jest swoboda, można rozłożyć skrzydła, zaryzykować, zejść z bezpiecznej ścieżki. Wtedy jest większy koloryt, a postaci nie zlewają się w jednolitą, serialową masę.
Czyli jesteś zadowolony z tej współpracy?

Bardzo się cieszę, że mogę pracować na planie „Barw szczęścia”. Mój bohater i Żabcia są jak wolny elektron, który krąży wokół różnych wątków i postaci. Spotykamy się z fantastycznymi aktorami. Podczas pierwszych dni zdjęciowych miałem okazję grać między innymi ze Stanisławą Celińską (Amelia – przyp. aut.). Z jednej strony praca z taką osobowością to ogromny stres, z drugiej - spełnienie marzenia. „Barwy szczęścia” mają świetną obsadę, są w niej również między innymi Ewa Ziętek (Waleria – przyp. aut.), Dorota Kolak (Anna – przyp. aut.), Krzysztof Kiersznowski (Stefan – przyp. aut.), Bronisław Wrocławski (Jerzy – przyp. aut.) czy Marek Siudym (Anatol – przyp. aut.). To niesamowite, że mogę z nimi pracować.

Co jeszcze, oprócz pracy na planie „Barw szczęścia’, dzieje się w twoim życiu zawodowym?

Występuję z Kabaretem Na Koniec Świata i współpracuję z warszawskim Teatrem Dramatycznym. Jestem związany z programem SNL Polska i niedługo zaczynam pracę na planie filmu Marcina Krzyształowicza, który wyreżyserował „Obławę” i „Panią z przedszkola”.

Jesteś bardzo uzdolnionym aktorem, ale mam wrażenie, że dopiero teraz twój talent został w pełni doceniony. Dlaczego tak długo czekałeś na tę chwilę?

Na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi, tak się po prostu ułożyło. Oprócz talentu, jeśli się go ma, najważniejsza jest ciężka praca i konsekwencja. Nie można się poddawać, tylko cały czas pracować, żeby być lepszym. Ten proces nigdy się dla mnie nie skończy. Gdybym był z siebie zadowolony, mógłbym spakować walizki i zapomnieć o aktorstwie. Gram w przedstawieniu „Obrzydliwcy” ze starszym aktorem, Henrykiem Niebudkiem. Czasami rozmawiamy w garderobie o aktorstwie. Pytam go, jak zagrać, co zrobić z postacią, a on zawsze odpowiada: Kochany, mnie nie pytaj, ja się nie znam (śmiech). Zagrał wiele znakomitych ról, spędził pół życia na scenie i powtarza, że gdy na nią wychodzi, nigdy nie wie, jak będzie. To jest aktorstwo.

Nie miałeś po drodze momentów załamania?

Zdarzały się takie sytuacje, choćby wtedy, gdy drugi czy trzeci raz nie dostałem się do szkoły teatralnej. Słyszałem, że mam krzywy zgryz, że trzeba założyć aparat. Wtedy zastanawiałem się, czy to droga dla mnie. Takie zawahania trwały krótko; cały czas idę przed siebie i staram się coś robić, rozwijać się. Wyznaję zasadę małych kroczków. Grałem w teledyskach, reklamach, filmach fabularnych, filmowych projektach studentów, serialach, prowadziłem imprezy, występowałem w kabarecie, spektaklach. Do każdej pracy pochodzę na serio, na sto procent. Zawsze daję z siebie tyle, ile mogę w danej chwili, i nie wartościuję, co jest lepsze, a co gorsze. Mam też samoświadomość. Jestem aktorem charakterystycznym, śmieję się, że gram kolegów głównego bohatera. Jeśli jest Don Kichot, zawsze musi być Sancho Pansa (śmiech). Bóg stworzył mnie takiego, przecież nie zostanę amantem. Korzystam z tego, co mam.

Rozmawiał: Kuba Zajkowski